Jakiś czas temu Firma Survivaltech wygrała konkurs ofert na
organizację szkolenia survivalowego dla Jednostki Wojskowej Formoza. Miał to być kurs doskonalący dla instruktorów i pomagający w sprawdzeniu nowych pomysłów do programu SERE, jaki wprowadza do swojego szkolenia Formoza. Po dograniu niezbędnych szczegółów stawiliśmy się w Ośrodku Szkolenia Górskiego w Trzciańcu. Trzeba przyznać że jednostki DWS działają bardzo szybko. Mieliśmy raptem kilka dni na przygotowanie szkolenia i prawie tygodniową nieobecność w domach.
Bieszczady przywitały nas mrozem. Wtedy jeszcze w Częstochowie było -5
a tam już grubo poniżej dychy. Nie wróżyło to nic dobrego.
Pierwszy dzień to sprawy logistyczne i metodyczne. Podczas wykładów
poznaliśmy kadrę szkoleniową i wymieniliśmy się poglądami na temat
nowoczesnego wyposażenia, noży, ubiorów i plecaków. Następnie
pozwolono nam przyjrzeć się konfiguracji osobistego wyposażenia
operatorów. Jako osoby z „zewnątrz” mogliśmy sobie podyskutować z komandosami o ich wyposażeniu. Oczywiście skupialiśmy się tylko na aspektach survivalowo
ucieczkowych gdyż te nas najbardziej interesowały. Przeprowadziliśmy także prezentację nowoczesnego wyposażenia survivalowego z jakim mamy na co dzień do czynienia. Kilka elementów zostało uznanych za ciekawe i warte bliższemu przyjrzeniu.
Po południu wyszliśmy całym zespołem do lasu na prezentację i ćwiczenia technik podstawowych. Przyznam się, że ciężko było zaskoczyć czymś uczestników. Doświadczenie bojowe i pewność siebie, która charakteryzuje żołnierzy sił specjalnych biła w lesie jak łuna od największego ogniska.
Wieczorem wraz z dowódcą omówiliśmy po raz kolejny scenariusz nadchodzących ćwiczeń.
Mam doświadczenie w organizacji zadań i w pracy z mapą, ale możliwość
obserwowanie planowania zadania przez operatorów Formozy to jak słuchanie najlepszej dla ucha muzyki. Ci żołnierze robią to jak roboty. Perfekcyjnie. Nic dziwnego tutaj nie ma prawa wkraść się żaden błąd.
Jeszcze kilka ustaleń z zespołem logistycznym który przez najbliższe
trzy doby będzie nas wspierał i będzie naszym (w sumie to moim)
zapleczem. Sprawdzenie łączności, telefonów satelitarnych, danych GPS,
mapy, punktów spotkań, seansów łączności, ustalenie łączności
zapasowej itp. itp. I dopiero spać. Nie mogliśmy niestety oglądać samego przygotowania rozkazu bojowego przez operatów. Tajemnica.
Ranek oczywiście okazał się chłodny. Szybkie śniadanie złożone z
ostatnich dobroci i załadunek do pojazdów.
Starałem się tak dopasować
swoje wyposażenie, aby mieć podobną wagę i tak samo rozłożony sprzęt co
miało mieć kluczowe znaczenie w późniejszym terminie. Nie miałem
oczywiście balistyki i broni. Komandosi nie brali też swoich G36 i magazynków. To miało być szkolenie survivalowe z elementami SERE i na
tym trzeba było się skupić. Broń to akurat Ci Panowie mają dokładnie
obeznaną. Dochodził tez inny problem. Jako że to szkolenie miało
scenariusz który zakładał porzucenie odpowiednich linii wyposażenia nie
można było dopuścić do ewentualnego zagubienia czy zniszczenia broni
lub magazynków. Dlatego też operatorzy wyszli do lasu z atrapami.
Dzień 1. Patrol
Scenariusz zakładał rozbicie patrolu i próbę oderwania się od
przeciwnika. Zostaliśmy wyrzuceni z pojazdów na leśnej drodze. Szybko
zarzuciliśmy zasobniki na plecy i dowódca wskazał kierunek marszu. Ja
trzymałem się z tyłu obserwując cały czas szkolenie. Te chwile
wykorzystywałem na obserwację zachowań, na sprzęt oraz pracę
komandosów. Naprawdę ich metody działania stoją na najwyższym
poziomie. Nawigacja w ich wydaniu jest sztuką. Na temat taktyki
patrolu niestety nie mogę się wypowiadać. Po dojściu do
miejsca RV gdzie mieliśmy czekać na podebranie żołnierze rozłożyli
skrytą bazę. Nastąpiła tzw. stop klatka i kilka chwil później zabraliśmy się za ćwiczenie poznanych wcześniej elementów. Tym razem padło na rozpalanie ognia. 99% technik operatorzy mieli opanowane więc ten temat posłużył tylko jako
utrwalenie wiedzy ale jednym malutkim procentem udało nam się
zaskoczyć żołnierzy, oczywiście tajemnica jakim. Po kilku godzinach intensywnych ćwiczeń, gdy już zrobiło się ciemno powróciliśmy do trybu zadaniowego. Żołnierze podzieli się zadaniami i oczekiwaliśmy na ewakuację.
Dzień 2. Ucieczka
Zgodnie z planem, który znałem tylko ja i dowódca, nasza baza została w nocy
ostrzelana. Nieprzyjaciel wszedł na pułapkę, która dała znak członkom
zespołu do natychmiastowego podjęcia kontaktu. Precyzyjnie wrzucony przez Łukasza do obozu granat dymny, pozwolił poczuć się jak podczas prawdziwego
zadania. Jako że zgodnie z kodeksem zwiadowcy spaliśmy w butach, ze
szpejem pod głową, nasza pobudka była bardzo szybka. Oczywiście,
kontakt pierwszy nawiązał żołnierz trzymający wartę.
Szybko opuściliśmy miejsce biwakowania na wcześniej przygotowane
miejsce RV a stamtąd po sprawdzeniu ewentualnych strat w ludziach i
sprzęcie podjęto decyzję o natychmiastowej zmianie lokalizacji.
Zgodnie ze scenariuszem zostaliśmy w mundurach i pasach
pierwszej linii. Balistyka, plecaki i ciepłe śpiwory zostały w bazie.
Czas kontaktu został wybrany przez samą pozorację co pozwoliło na
podniesienie realizmu szkolenia. Tak by to mniej więcej wyglądało
w realnym zadaniu.
Kolejny dzień zaczęliśmy od ćwiczeń nawigacji do kolejnego punktu RV.
Dzień wcześniej żołnierze posługiwali się GPS a dziś już tylko busolą. Jak już wspominałem wcześniej to czysta przyjemność zobaczyć jak pracują. Nawigowaliśmy w kierunku kolejnego punktu RV. Gdy już osiągnęliśmy punkt, zadaniem operatorów było zbudowanie skrytej bazy w której można by wyczekiwać na kontakt z własnymi siłami i podebranie zespołu. Sprawa była o tyle trudniejsza że temperatura spadała bardzo szybko a my mieliśmy dokładnie wytyczony punkt przez dowództwo w którym musieliśmy zrobić bazę. Oczywiście plan który powstał w ciepłym pomieszczeniu nie uwzględnił akurat kierunków wiatru oraz ilości opału jaki znajdował się w tym terenie. Dopóki można siedzieć bez ciepła zewnętrznego to jest dobrze. Ale temperatura w dzień oscylowała w granicach -12 stopni. To już druga doba w terenie. Ćwiczenie zakładało rozpalenie ogniska i utrzymanie go przez całą noc. Gdyby naprawdę wróg deptał nam po pietach najprawdopodobniej cały patrol maszerowałby w kierunku swoich linii utrzymując ciepło podczas ruchu. Ale scenariusz ćwiczenia zakładał budowę skrytej bazy przejściowej i bytowanie na miejscu. Każdy żołnierz był wyposażony w pas pierwszej linii na którym znajdowana się amunicja do broni głównej i zapasowej, broń zapasowa w postaci pistoletu SIG 226, litr wody w manierce z tworzywa, kubek stalowy, apteczka, nóż, poncho lub płachta biwakowa, racja żywnościowa, oraz zestaw przetrwania. Żołnierze mieli też upchane na pasie kurtki puchowe co przy tej temperaturze było bardzo dobrym posunięciem. Oczywiście w kieszeniach znajdowała się jeszcze jakaś survivalowa drobnica typu: kilka metrów sznurka, latarki, światła chemiczne, lusterka sygnalizacyjne itp. Sprzętowo operatorzy byli przygotowani bardzo dobrze. To nie byli nowicjusze tylko kadra szkoleniowa poważnej jednostki więc dziwne by było gdyby było inaczej. Po rozłożeniu skrytej bazy i sprawdzeniu dróg podejścia i ewakuacji nastąpiła kolejna stop klatka. Tym razem zagłębiliśmy się w tajniki zdobywania pożywienia pochodzenia zwierzęcego. Żołnierze poznali kilka tricków i patentów w tej dziedzinie. Wieczorem czekała nas przyjemna kolacja z dziczyzny (oczywiście wszystko zgodnie z Polskimi przepisami i prawem).
Żołnierz odcięty od własnych linii i zapasów musi umieć także takie rzeczy. W ten dzień także przerobiliśmy naukę obsługi heliografu i nadawaniem nim sygnałów. W nocy natomiast przerobiliśmy nawigację za pomocą gwiazd.
Samo bytowanie dało nam nieźle w kość z kilku powodów. Temperatura spadła gdzieś w okolicę -20 stopni (jak się później okazało dokładnie w tą noc było -26). Drewna na opał w terenie w którym bytowaliśmy było mało a nie mogliśmy za bardzo wyruszać dalej. Wszak to skryta baza. Więc i ognisko nie było za duże. Otoczone płachtami z kilku metrów nie było zupełnie widoczne ale ciepła też niewiele dawało. No chyba że ktoś się zapomniał i zdrzemnął się blisko ogniska. Wtedy ciepło aż go parzyło ;-). Ciężko napisać jak było w nocy. To były trudne warunki. Temperatura, skrytość działań, wychłodzenie organizmu, zmęczenie, brak kalorycznego posiłku oraz brak wyposażenia dawały o sobie znać. W takich warunkach człowiek zupełnie inaczej odczuwa temperaturę. Gdybym był z innymi osobami w tym miejscu mógłbym się zacząć martwić. Tutaj profesjonalizm był poważnym atutem i wiedziałem że jestem w idealnym towarzystwie. Nie wiem czy udało mi się „wkraść” do tej zamkniętej grupy ale czułem się tam bardzo dobrze. To komandosi z jednej z najlepszych jednostek specjalnych WP. Taka mała rodzina. Jeden martwił się o drugiego. Team był zgrany i fajnie było zapomnieć na chwile o całym bożym świecie kontemplując tylko ciepło płynąć z ogniska w tak doborowym towarzystwie. Tego nie da się zastąpić niczym innym. Kto nie służył w wojsku albo nie był w jakiejś organizacji i nie znalazł się w trudnej sytuacji nie zrozumie tego doświadczenia. Ciężko to opisać.
Wracając do nocy. Była ciężka. Nikt się nie skarżył ale zimno dało nam w kość. -26 stopni w schronieniu zbudowanym z poncha na kilku żerdkach i gałęziach to wyzwanie. Gdyby to nie było ćwiczenie militarne gdzie scenariusz zakładał zachowanie skrytości działań nie byłoby tak trudno. Ale to jest wojsko a to byli komandosi.
Dzień 3. Szałas
Nad ranem pozoracja kolejny raz za symulowała kontakt. I tym razem udało nam się ujść z bazy. Niestety scenariusz zakładał zostawienie wszystkiego. Uciekaliśmy tylko w tym co mieliśmy na sobie. Ja dodatkowo celem zabezpieczenia miałem apteczkę i telefon satelitarny. Zresztą łączność w DWS mają opanowaną do perfekcji. Codziennie musiałem nawiązywać kontakt z wsparciem które nanosiło nasze pozycje na mapę w bazie. To na wypadek gdyby coś poszło nie tak. No i stąd też pozoracja wiedziała gdzie się znajdujemy.
Tym razem nawigowaliśmy do kolejnego RV za pomocą małego kompasu ucieczkowego. Czuć było większe zmęczenie ale humory dopisywały. W końcu dzień i można było rozruszać nogi. Zrobiło się też cieplej. Z -26 spadło do -16 ;-)
tym razem dłużej szukaliśmy miejsca na zbudowanie bazy. Ostatni etap zakładał dowolność w znalezieniu miejsca na bytowanie. Po jakimś czasie dwóch operatorów znalazło ciekawe miejsce. Osłonięte od wiatru na zboczu góry. W pobliżu było dużo wiatrołomów oraz drzew iglastych a to akurat było dla nas bardzo ważne. Teraz nie mieliśmy już nic, więc ratunkiem dla nas było zbudowanie odpowiedniego schronienia. Kluczem będzie odpowiednia izolacja. Znaleźliśmy złamane drzewo które szybko stało się jedną ze ścian. Wiele osób budując szałasy wykorzystując sznurek. Metoda którą zastosowaliśmy praktycznie go nie wymagała. Wystarczyło opierać materiał o szkielet szałasu. W pięć osób powinno się szybko zbudować schronienie, ale zmęczenie i temperatura dawała o sobie znać. Budowaliśmy szałas kilka dobrych godzin. Jednak on teraz był najważniejszy. Wody ze śniegu było na około pełno, ogień mieliśmy ze sobą i najważniejsze było teraz przetrwać tutaj kolejne 24 godziny.
Nigdy nie ma dwóch takich samych szałasów dlatego ten nasz też był specyficzny. Musiał pomieścić pięć osób i dawać ciepło. Udało się. Gdy w nocy temperatura na zewnątrz oscylowała w okolicach -30 stopni ( sprawdzaliśmy to za pomocą termometru w zegarku jaki miał jeden z operatorów)wewnątrz schronienia było nawet znośnie. Przy ognisku gdzie spali żołnierze termometr wskazywał nawet do -8. Mocne ognisko z mądrze zbudowanym ekranem spowodowało że było ciepło i wygodniej niż noc wcześniej. Ale oczywiście wynikało to też ze scenariusza. Pamiętajcie że całe ćwiczenie było swoistym testowaniem wyposażenia i technik. Miałem z operatorami łącznie prawie 72 godziny na omówienie poszczególnych elementów, technik oraz sprawdzenie wyposażenia. Testowaliśmy nowe zestawy do gotowania, nowe puszki survivalowe, kilka typów krzesiw itp.
W nasze „sidła” wpadła też mała porcja żywności pochodzenia zwierzęcego. Tym razem dwa koguty. Oprawione zostały za pomocą żyletki z zestawu. Na pięć osób mała dawka jedzenia ale nikt się tym nie przejmował. Może dlatego że mądre gospodarowanie zapasami i dobrze przygotowane racje żywnościowe pozwoliły „dopalać” się co kilka godzin jakimś smakołykiem. Wszyscy żołnierze znają skondensowane mleko w tubie z eski to wiedzą o czym piszę. Grunt to dobre przygotowanie na każda sytuację dlatego nawet rozdzielenie wcześniej żywności na linie wyposażenia ma znaczenie. Puszka mielonki lub sucharki wyciągnięte z kieszeni munduru w takiej sytuacji podnoszą morale.
Wodę gotowaliśmy w puszkach od zestawów survivalowych oraz eksperymentalnie w opakowaniu od MRE. Robiłem to kilkakrotnie i tym razem też się udało.
I tak zeszła nam kolejna już, trzecia doba w terenie. Nad ranem dostaliśmy sygnał z dowództwa gdzie mogą nas podebrać. Wyruszyliśmy gdy było jeszcze ciemno. Kilka kilometrów marszu i naszym oczom ukazał się błysk lampy stroboskopowej. Tak zakończyło się szkolenie. Na drodze logistyka ćwiczenia przywitała nas ciepłą herbatą. Po trzech dobach w lesie to było naprawdę miłe przywitanie.
Podsumowanie
Zaraz po powrocie do ośrodka i przebraniu się, zasiedliśmy do omówienia ćwiczenia. Na bieżąco i na ciepło jeszcze, analizowaliśmy każdy dzień i każdy element szkolenia. Omówiliśmy elementy które należy jeszcze poćwiczyć oraz sprzęt. Trzy pełne doby pozwoliły sprawdzić niektóre elementy wyposażenia w trudnych zimowych warunkach co dla żołnierzy odpowiadających za szkolenie jest bardzo istotne. To jest doświadczenie które jest ważne. Inaczej taki przedmiot wygląda w jednostce a inaczej działa w terenie. Nie zawsze pokrywa się to z tym co podaje producent. Jeszcze tylko kilka słów z dowódcą na osobności na różne tematy i oficjalnie zakończyliśmy szkolenie.
Nas czekała długa droga do domu a żołnierze musieli wypocząć przed kolejnym ćwiczeniem.
Paweł Supernat
Survivaltech
43 komentarzy
Gratulacje i tona zazdrości :-D
;-)
Supeł, jakieś obserwacje co do plecaków dużych – widać na zdjeciach Tasmaniany i Camelbak/MR?
Dostali Camele i Tasmaniany. Trochę słabe te camele. Szczególnie kolorystycznie bo to FG. Za długo ich nie nosili. Mają tego szpeju od cholery. Zaplecze i logistyka na takie niby się wydawało ćwiczenie było bardzo duże. Mieli chyba wszystkie fajne zabawki ze sobą ;-)
Kufa, Super, zazdraszam i gratuluję! Lata pracy, pasji, cierpliwości żony – wszystko zaczyna procentować! Biorą Was najlepsi! Wielkie brawa! :)
Nie przesadzajmy. Po prostu robimy swoje.
„jednym malutkim procentem udało nam się zaskoczyć żołnierzy, oczywiście tajemnica jakim.” – wersalka?
Dokładnie. W plecaku miałem dmuchaną wersalkę ;-)
Co to za zielone kurteczki?
To kurtki puchowe jaki jakiś czas temu dostali na pierwsze wyjazdy do Astanu. Ktoś z zaopatrzenia nie trafił w kolor. Ale ciepłe i małe po zwinięciu.
No, no, szkolić szkoleniowców Formozy, poważna sprawa, to już pierwsza liga. Jeszcze tylko Grom, a potem to już tylko SAS, SEAL, Delta ;-)
Szacun!
Tak na marginesie – Trzcianiec to nie Bieszczady a Pogórze Przemyskie lub Góry Sanocko-Turczańskie (bo leży na granicy). Bieszczady, w najlepszym przypadku, zaczynają się 20 kilometrów dalej na południe, według podziału turystycznego granica biegnie bowiem linią kolejową Sanok – Ustrzyki Górne (według geografów jeszcze dalej).
Wiesz…ten cały Trzcianiec cały czas znajduje się na mapie Bieszczad ;-)
Berlin też z reguły łapie się na mapie Polski ;-)
Nie popadajmy w paranoje. Myślę że napisanie że Trzcianiec znajduje się w Bieszczadach nie je
błędem. Łatwiej zrozumieć czytającemu gdzie to jest niż byśmy napisali że szkolenie odbywało się
na granicy Parków Krajobrazowych; Pogórza przemyskiego i Gór Słonnych a dokładnie w
Paśmie Bziany ;-). Chodzi o ogólną lokalizację szkolenia i wyobrażenia sobie gdzie to było niż
dokładny namiar GPS
Czytelnicy bloga matołami nie są znajdą sobie gdzie leży Pogórze Przemyskie i Góry Sanocko-Turczańskie
A mnie ciekawi, czemu jednostka zajmująca się działaniami na wodzie, jedzie w góry i uczy się rzeczy dostępnych na „średnich” kursach survivalowych? Czy to zatem prawda że polska armia tak bardzo kuleje, że szkoleniowcy z tego elitarnego oddziału muszą uczyć się rozpalania ognia i tym podobnych pierdół od cywili?
Po pierwsze w Astanie też nie ma wody a mimo to działa tam i Formoza i Seal i niemieckie Kampfschwimmers. Po drugie „średnie” kursy to Oni właśnie odrzucili. Po trzecie to właśnie świadczy o tym że instruktorzy z takiej jednostki chcą się rozwijać a nie siedzieć we własnym gniazdku. Jakoś na zachodzie jest to normalne i nikomu nie przeszkadza że żołnierze jeżdżą na cywilne kursy. Zresztą. Widziałem co robi się na polskim SERE. Uważam że nasze szkolenie niczym mu nie ustępuje a w niektórych technikach jest nawet lepsze.
Pałkiewicz szkolił kiedyś Specnaz, więc akurat szkolenie się u cywili żadną ujmą nie jest ;)
Bez nerwów chłopaki, to dopiero pierwszy atak hejterów :) chyba nie myślicie, że Was zostawią i będą klepać po ramieniu :)
Hejter od niedawna to taki zawód, w naszym kraju są podobno najzdolniejsi.
:)
Hej.
Gratuluję szkolenia.
@Czytelnik – myślę, że nie ma co osądzać pochopnie. To czy szkolenie było na poziomie zweryfikuje zapewne życie – czyli zobaczymy czy P & Ł będą jeszcze brani pod uwagę przez podobne jednostki. Życzę chłopakom dobrze – więc pewnie będą brani pod uwagę ;)
Pozdrowienia
M
Ktoś kto zarządza kasą w Formozie na pewno zna się na rzeczy i jeśli zdecydował się wydać kasę (z przetargu) na Survivaltech to nie dla tego, że byli najtańsi. Nie dla tego bo mają fajną stronę, nie na odwal się. Wybrali świadomie firmę, której ludzie znają się na temacie.
Ja Wam gratuluje chłopaki.
Dobra robota.
Słowa uznania. Gratuluje i życzę dalszych sukcesów :)
Kapitalnie. Gratuluje;) Tylko czemu tak późno piszecie o tak ciekawych rzeczach, jakieś Top Secret, czy może w Bieszczadach jeszcze śnieg leży :P??
Musieliśmy czekać na autoryzację materiału.
Gratulacje, poziom wysoki a i przeżycia do pozazdroszczenia. Wybralibyście się zimą w Gorce? Trochę to bliżej, a też ładnie…
A pewnie że byśmy się wybrali. Ale to jakieś „oficjalne” zaproszenie ? ;-)
Jakie nożyki mieli operatorzy? Widzę chyba jakieś sogi seal i może ER shrapnela? było jeszcze coś ciekawego?
Był ER shrapnela, SOG Seal PUP w kilku wersjach i SOG Tigershark. Raczej takie sobie. Wszystko ząbkowane a ten ER do lasu to porażka kompletna.
Hmm, aż się łezka w oku kręci, co roku wiele dni spędzam w Trzciańcu czy to jako strzelec, czy to jako cywil. Świetne tereny, zwłaszcza, że i górki, i lasy, i elementy środowiska zurbanizowanego… W lecie tylko za dużo barszczu Sosnowskiego ;)
Ze strzeleckim pozdrowieniem,
D.
Pytanie odnośnie wyposażenia, na fotach widać chłopaków w kamizelkach zintegrowanych, pasoszelkach II linii i zasobników z porozpinami pasami biodrowymi. Jak oni sobie radzą z dużą wagą majdanu swojego jak mają te pasy rozpięte?
Z reguły nie zapina się pasa biodrowego w sytuacjach gdy wiesz że kontakt z wrogiem jest wysoce prawdopodobny. wtedy zrzucenie zasobnika jest trudne. Oczywiście …zależy to od szkoły i tego co masz w zasobniku. Norwedzy nie zrzucają plecaków. W ich klimacie bez odzieży i schronienia długo by nie podziałali z 1 linią.
A jak to się ma np. do marszu na wiele kilometrów z obciążeniem rzędu 30 kg? Mi by osobiście bez pasa plecy siadły całkiem. Czy Norwedzy w takim razie nie stosują szelek 1 linii?
W zimnym klimacie nie widziałem żeby stosowali to rozwiązanie. Tak samo Brytyjczycy,
też operują na smocku i kamizelce bez 1 lini opartej na pasie. Co do noszenia plecaka bez pasa biodrowego to akurat w wypadku noszenia pod spodem pasa z oporządzeniem 1 lini raczej
ciężko to połączyć. W systemach ALICE pas był szczątkowy zrobiony z taśmy 50 mm.
A noszenie sprzętu ? No cóż. Ciężkie jest życie żołnierza ;-) Raz się da zapiąć pas a raz nie.
To jeszcze takie pytanie, skąd chłopaki mają takie fajne pokrowce na plecaki w panterze leśnej? Jest to gdzieś dostępne dla cywilów?
Dobrze widzę, że część operatorów nosiła nadupniki pod zasobnikami?
Pokrowce są robione dla nich. Nie wiem przez kogo. Nie widziałem nigdzie do kupienia. Można sobie uszyć. Te chyba były dwustronne.
Co do cargo to tak jak pisałem w opisie to zestaw pierwszej linii. Oni się z tym nie rozstają. Kwestia przyzwyczajenia. Tak samo jak z tym pasem. Jak się da zapiąć to się zapina ale nie na każdym oporządzeniu się da. No i wszystko zależy od sytuacji. Pracuję teraz nad opisem tych magicznych pierwszych i drugich linii bo się tego naoglądałem już dużo ;-)
Jestem od jakiegoś czasu waszym czytelnikiem, artykuły Supera, jak zawsze ciekawe, ale
to że Chłopcy z Formozy was wzięli to naprawdę już osiągnięcie dla firmy :) gratuluję Panowie.
Widzę że jakiś operator ma na pleckach plecaczek Mystery Ranch we Foliage`u Green.
Mam pytanie, co chłopaki mają za kurteczki puchowe?, kolorek lekko zje….any vaniliowy jakiś,
wiecie co to za firma je stworzyła?
Dzięki i congratulations once again Fellas :)
T
Te plecaki to nie Mystery tylko Camelbaki. Ten sam projekt. Kurtki puchowe to polski produkt firmy Roberts zdaje się. Spoko ciepłe i pakowne ale właśnie kolor trochę …nieteges ;-)
To podobno jakiś stary zakup.
ty chłopie to sa puchówki Yeti
To na pewno były Robertsy. Przynajmniej tak mi mówili chłopaki. Nie zaglądałem im w metki. A pewnie Yeti też robi taki model. To jedna specyfikacja.
Greetinfs from Alaska USA..Frozen and dark..
http://www.sereinternational.org
Czy ktoś wie co to za zielona kurtka, co to za firma??
Jest w komentarzach
To yeti
1 Trackback