Testowanie sprzętu to odpowiedzialna sprawa. Gdy już masz jakiś tam w miarę oglądany kanał nie możesz sobie pozwolić na napisanie bzdury na jakikolwiek temat. Bzdury w sensie pochwalnie czegoś co nie działa lub zganienie czegoś czego nie dotykałeś. Zdarzają się jednak rzeczy, które od razu wiemy że są do bani. Ale częściej zdarzają się takie co wyglądają i działają.
Jak więc sprawdzić gadżety w działaniu? No właśnie. W działaniu.
Mamy na to wybrany wzór. Wybieramy tylko takie rzeczy o których się nie martwimy czy przetrwają nasze testy. To już jest wstępna rekomendacja. My naprawdę dużo rzeczy niszczmy, zdzieramy i wyrzucamy. To nie zaczęło się dziś i nie wczoraj. To stan umysłu.
Nadszedł kolejny weekend. We wcześniejszy siedzieliśmy w lesie na szkoleniu, tym razem trzeba było się wyrwać gdzieś indziej. Wybraliśmy, a jakże; marsz.
Marsz jest dobry na wszystko. Na bóle, na sen, na zmęczenie, na marudzenie, na głupie pomysły. Znaczy się, marsz to powoduje. On nie leczy. On prostuje niektóre sprawy.
No bo jak sprawdzić taki plecak ? Jest sobie taki Helikon Ghost. Nikt go jeszcze nie nosił. Jak napisać tysiącom osób które to przeczytają, czy on jest dobry? Czasem taka informacja pozwala dobrze wybrać. Czasem pozwala oszczędzić pieniądze. Zdjęcia pozwalają sprawdzić realne wymiary. No ale jak zdobyć taką wiedzę? Macając go w przedpokoju? Gapiąc się na zdjęcia?
No, nie. Plecak jak sama nazwa wskazuje służy do noszenia granatów. Można też w nim przenosić kilka innych przedmiotów o przedziwnym przeznaczeniu. Ale trzeba go ponosić aby sprawdzić czy hula. Wybraliśmy na to dystans 50 kilometrów. W sam raz na tyle żeby czuć się dobrze po przejściu i na tyle daleko żeby mieć możliwość dokładnego sprawdzenia systemu nośnego.
Do kompletu zabrałem też nowe gacie firmy Leo Kohler. Śliniłem się na nie od dawna ale były tylko w kiepskich kolorach. Niedawno pojawiły się w Pencott. A że ten kamuflaż jest w #@#&^%$ zajebisty to zapragnęliśmy je „przetestować”.
Kamuflaż znamy, sprawdzimy funkcjonalność.
I zaczyna się cyrkowa sztuczka.
(teraz w tle słychać muzyczkę z cyrku..wiecie tą ;tamdaraaaararara, tam darararaaaa tam dara da)
Panie i Panowie. Szanowni goście. Przedstawiam Państwu szalonego wuja i jego dzielnego kompana Bilbo Fraglesa. Ta wesoła kompanija pokaże Państwu dziś swoje szaleństwo i kompletną bezmyślność. Oto frajerzy miesiąca (i znów muzyczka)
Dlaczego frajerzy? No może tylko Wuj. Bilbao spisał się dobrze. Choć sam się też nieźle upodlił.
Więc o plecak nie było się co bać. Komfort mógł być, albo go mogło nie być, lub mógł być słaby. Ewentualnie mogło się coś popruć. Lub coś odpaść, lub coś wkurzać, pęknąć itp. Ale z tym da się żyć. Gorzej ze spodniami. Mogły obetrzeć. Gdzie spodnie obcierają zapytacie? A wiecie jak chodził John Wayne? To syndrom szeryfa. Czyli lejąca się krew z ud, pachwin lub nawet samej groty nestle.
Zależy gdzie źle skrojono gacie. Nasze Leo miały dodatkowo i na tyłu i na kolanach wzmocnienia z cordury. Lubię wzmocnienia z cordury. Ale na dupie? To mogło zabić. Zabić poprzez obtarcie jajek.
Wiecie skąd biorą się obtarcia i odparzenia? Po części z obcierania, czyli ze złej konstrukcji gaci, ale częściej z braku tlenu i dużej wilgotności. Wtedy pojawiają się beztlenowe baterie i tną i szarpią skórę. Biedne uda. Biedna dupa.
Czyli mamy plecak i spodnie. Dorzuciłem jeszcze Kizlara i kamizelkę Malamuta. A niech tam.
Nasz przyjaciel Michał wywiózł nas w nocy na miejsce startu. W okolice zamków w Mirowie.
Czas start.
Jak pierdykam. Jaki ziąb!
W dzień było 20 stopni. O 20 godzinie jest już tylko 5 stopni. Czy 5 stopni to zimno? Jeszcze miesiąc temu każdy by powiedział że to jest ciepło. Miesiąc temu. Ale dziś przy tak szybkiej amplitudzie temperatury, ciało nie nadąża się przyzwyczajać do nowych wrażeń.
A i mózg coś nie zapracował. Wuj wyobraził sobie że noc będzie ciepła i przyjemna, zabrał więc tylko;
-podkoszulek termoaktywny
-koszulkę termoaktywną z długim rękawem
-koszulę letnią 5.11
-kurtkę smock 2013
-kamizelkę Malamut
-spodnie Leo Kohler
I pchany jakimiś takimi głupimi przeczuciami do plecaka wrzuciłem jeszcze krótkie spodenki. Bo ubzdurałem sobie że będzie ciepło. I na wypadek gdyby mnie opitoliły w tyłku gacie to sobie założę szorty. (Panie Boże walnij małym piorunem prosto w mój mózg)
Szanowni Państwo! Dlaczego tak się stało?
Odpowiedź jest prosta.
Rutyna.
Nieprzemyślane przygotowanie, brak sprawdzenia prognozy pogody i kilka innych nieszczęść (przygotowania trwały 15 minut)
A dobra żona mówiła; weź kalesony. No co Ty Kobieto!!! Chcesz żebym sobie jajka zagotował w tych nowych gaciach! Nic się nie znasz. No jednak trochę się znała. A przynajmniej na tyle żeby rozpoznać numerki a mapie podczas prognozy pogody. Podobno wykazywały -2 stopnie w nocy.
Ale o tym miałem się dopiero przekonać.
Startujemy.
Aby dobrze sprawdzić system nośny plecaka, niewiele myśląc do środka zapakowałem 5 litrów wody w baniaku. Oprócz tego miałem kolejne 3 w bukłaku, kubek, zestaw do podgrzewania, trzy bułki, kiełbasę, apteczkę, kilka noży i maść na obtarcia.
Dlaczego woda w baniaku? A dla dodatkowego obciążenia. Taki głupi pomysł. Myślałem o cegłówkach. Ale akurat nie miałem pod ręką.
Bilbao Fragles w przeciwieństwie do wuja zabrał tylko potrzebnych rzeczy. Powiedział że zawsze podczas maszerowania; marzł, był głodny i chciało mu się pic. Tym razem tak nie będzie.
Ale plecak Bilbao ważył tyle samo co wuja.
11,600 kg.
Dużo? Nie?
Powiem tak. Teraz jak to czytacie to mało, na 35 kilometrze to było w %$%&^$@ dużo.
Dużo jak %$^@!*&^^
Na takim dystansie wszystko jest ważne. Nie raz robiłem 50 kilometrów. Kilka razy 100 i więcej.
20, 30 to nawet nie liczę.
Ale z plecakiem idzie się zupełnie inaczej. Zmieniają się kąty natarcia. Zmienia się obciążenia stóp, kolan, ramion. A to niby tylko 12 kilogramów.
Aby się rozgrzać wyrywamy jak charty z boksu. Pierwsze kilometry jak kompletne debile gnamy na złamanie karku.
Dlaczego Wam to piszę. Przecież mógłbym napisać że jesteśmy zajebiści, biegliśmy całą trasę a potu nie wydzielamy na tak krótkich marszach. Ale prawda jest inna.
Przeforsowaliśmy się dosyć szybko. Po pierwszej szybkiej dyszce rozgrzaliśmy się ale też zmęczyliśmy. Było zimno. Temperatura spadała w zastraszającym tempie.
Pierwszy postój zaplanowaliśmy po przejściu połowy marszu.2
Ja pierdykam jak długo to trwało. 25 kilometrów z plecakiem to niby nic. Ale w takim tempie?
Oczywiście z racji tego że szliśmy z drugiej strony i teren był mnie znany to kilkakrotnie gubiliśmy szlak. Zdarza się każdemu.
A zimno było tak że miałem na sobie wszystko. Tylko kamizelkę trzymałem na tragiczne chwilę. Na głowie miałem i buffa i czapkę i kapelusz. Rękawiczki też zabrałem przemyślane ..z obciętymi palcami.
Z reguły zawsze jestem przygotowany. Teraz tez przeżyłem. Ale …no właśnie. Napisałem Wam.
Po 25 kilometrze, nastał czas na przerwę. Szybko znaleźliśmy odpowiednie miejsce na małe ognisko. O tak, ognisko dało nam ciepło. Nie wiem dlaczego ludzie czasem piszą że noszenie krzesiwa jest bez sensu. Albo że noszą tylko dla bakapu. Ja zawsze rozpalam ogień krzesiwem. Po to żeby się wprawić, po to żeby było fajnie, po to że lubię ;-)
I zawsze się da.
Szybko ognicho zapłonęło i dało przyjemne ciepło. Kiełbacha z bułką to najlepsze MRE na świecie. A kiełbacha z ogniska nie ma sobie równych. No dobra jeszcze boczek i karkówa z ognicha jest dobra. Ale kiełbachę można surową opitolić. Więc ja jak zwykły wieśniak kiełbachę z bułą, a Bilbao? No jak prawdziwy Bilbo Baggins; miał wszystko. Brakowało mu tylko patelaszki przypiętej do plecaka. Nie było mu zimno i najadł się jak mała koala.
Nie ukrywam że ognisko jest dobre, ale działa tylko z jednej strony. W tyłek zimno. Jak się obrócisz to zimno w drugą stronę ;-)
Kamizelka ratowała trochę ale rękawów nie miała. Posiłek zajął nam prawie godzinę. Czekaliśmy na świt. Wtedy mogliśmy liczyć na przypływ energii. No i ciepło.
Czekając na pierwsze promienie światła przyrządzaliśmy magiczny napój. Kawę według przepisu Specnazu. Opisana na blogu Wysza. Dużo kawy, dużo cukru, długo gotujesz i wlewasz co tam masz w zanadrzu. My mieliśmy Rum.
Możesz być kimkolwiek zechcesz. Ale jak możesz być piratem to zostań piratem. Kawa dała kopa. Ruszyliśmy o brzasku. Metr za metrem robiło się coraz cieplej. Magia światła słonecznego. Bo jakoś nie miałem co na siebie założyć. Co najwyżej polać się wodą z baniaka. Krótkie spodenki tez były dobrym pomysłem. Przynajmniej na nich siadłem przy ognisku. Pomysł zabrania tych przedmiotów był… no był bez sensu.
A plecak? Nie ma się do czego przyczepić. Wszystko na najwyższym poziomie. Można napisać tak; normalnie jak nie Helikon.
A spodnie? Dobra robota. Łaty z cordury w lesie się sprawdzają znakomicie. Szkoda że są z 1000D. 500 by starczyło w zupełności. Z drugiej strony dwa razy przepierze się w pralce i będzie git. Reszta świetna. Kieszenie mieszczą o wiele więcej niż te z BDU. Typowe leśne gacie.
A jak poradziłem sobie z syndromem szeryfa? Wystarczyło rozpiąć rozporek podczas marszu. Po półgodzinie było już OK. świeże powietrze dostało się do majtek i załatwiło niedobre bakterie.
Polecam na długie marsze ;-)
Doszliśmy na miejsce spotkania z kolegą Łukaszem. Padliśmy na ryj. 50 kilometrów z obciążeniem zrobiło swoje. Żyliśmy. Odciski może ze dwa. Ale byliśmy nieźle wyłomotani. Kawał ciężkiego marszu. Sprzęt się sprawdził. Więcej opisów pojawi się już niebawem. Czekajcie na stendbayu.
Pozdrawiam.
17 komentarzy
Panowie – doceniam. Doceniam trud, i kronikarską wierność opisu. Niby człowiek doświadczony, nie raz gdzieś się wybiera a jak na szybko, bez sprawdzenia takich drobiazgów jak pogoda czy podejmując ryzyko (Wy w imię testowania) nowego sprzętu – no to zawsze dupnie. Bardzo cenny tekst, z przyjemnością i uwagą czytam, oglądam ale przyznanie się do szeregu wtop doceniam najbardziej. Patent z rozporkiem kupuję – świetna sprawa, podobnie jak piękna i optymistyczna fotka plecaka o poranku. Przy okazji podpytam – co Bilbo miał w tych dodatkowych pouch’ach poupychane? Jakoś sporawo tego tachał.
Pozdrowienia i czekam na dalsze wieści!
Alex
łatwiej napisać czego Fragles nie miał ;-)
Ale generalnie na jego tobołek składały się ; termos, litr cukru i kwasu ortofosforowego, ze trzy konserwy, rum, wiśniówkę, chipsy, mapę, polar, gore,drugi polar i jakieś inne graty. Słowem od cholery gratów. Ale chcieliśmy się dociążyć aby równo iść i tak jakoś wyszło ;-)
Kurcze wesoło sie bawicie:D. Fajnie by było się kiedyś ustawić na spacerek jakiś.
Podobna zabawa w innym miejscu a tym samym czasie:
https://picasaweb.google.com/113843187191739320785/30Marca2014MarszoPodbieg24H?authkey=Gv1sRgCMnyiI6z8KCBIA
Też testy nowych zabawek, trochę większy dystans, dłuższy czas i waga, ale idea zawsze ta sama. Tylko rumu nie mieliśmy:(
Mimo, że nie nosiłem to i tak veto na cordure koło mego krocza:D Wole przysiąść na plecaku. A peńcotta kiedyś trzeba będzie zakupić… nawet dla zaspokajania czysto militarno-onanistycznych walorów estetycznych.
Pozdrawiam
Z ciekawości – jakie tempo marszu w km/h uważacie za szybkie („na złamanie karku”), a jakie za mniej więcej średnie-standardowe? 7km/h przy plecaku 10kg byście jak określili?
4 km/h średnie (takie OK) 5km/h szybkie 6km/h bardzo szybkie a powyżej to turbo. 7km/h to zależy …jaki plecak i jak długo?
To było takie testowe jak najszybciej 7km, wyszło niemal idealnie w godzinę, plecak stary woodpecker Alpinusa ze zgrzewką wody w środku, całość waga ok 15kg. Zdaję sobie sprawę że na dłuższą metę takie tempo ciężko utrzymać, chciałem mieć po prostu jakieś punkty odniesienia.
Witam!
Marsz, szału nie ma. Test do mnie przemawia tylko w formie przedtestu, prawdziwy jeszcze przed tymi produktami:)
Plus za motywacje do działania, bo mimo wszystko ludzie czytają i decydują się ostatecznie coś poruszać, a nie tylko duchowo przeżywać przygody innych przed monitorem.
Do patentu z rozporkiem dorzucam wyciągnięcie kieszeni spodni na zewnątrz. My nazywamy to „na słonia” bo czasem „trąba” wypada…:)
Zawsze palicie tak ogniska?
Pozdrawiam!
Nie ma być szału. To tylko 50 km. Ogniska palimy różnie. Tutaj było trzeba szybko. Zawsze maskujemy i nic po nas nie zostaje.
Patent z trąbą kupuję ;-)
To zróbcie coś szałowego dla tych bardziej wymagających :)
W sprawie ognisk wierze na słowo.
tzn?
Fajnie,
w temacie testowania spodni, to od jakiegoś roku się zbieram, żeby nabyć ogrodniczki robocze z miejscem na pasek.
Zbieram się, bo spodni przez net nie kupię, tylko muszę pochodzić po sklepach BHP.
Może niekoniecznie w maskowaniu typu „Pan Czesio” ale bardziej brązowo zielone.
Bo jak się popatrzy to niektóre modele spodni roboczych mają ładne wzmocnienia na kolanach, dobrze rozłożone kieszenie (lepiej niż w klasycznych bojówkach) np. są trochę bardziej z przodu, co jest wygodniejsze – mniej się będą czepiać.
(powyższe to praktyka z innego modelu spodni) i plecy nie wyłażą,
Pytanie z innej beczki – kiedy będzie test kamuflaży?
Doczekam się odpowiedzi?
Nie mogę podać daty. Na pewno w tym sezonie.
Zastanawia mnie co za plecak i jaki zasobnik miał Bilbao?
Jakieś Miwo
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem reportaż z Waszej wyprawy.
Z zainteresowaniem tym większym, iż posiadam pewne przemyślenia a nawet doświadczenia związane z „włóczeniem się po świecie”, które są ciekawe o tyle, że rzeczywiście są to doświadczenia związane z wycieraniem kątów na różnych szerokościach geograficznych zdecydowanie innych niż 52 stopnie szerokości geograficznej północnej.
Idea testowania nigdy nie używanego sprzętu na dystansie ok. 50 kilometrów jest ciekawa pod warunkiem, że jest się nastawionym psychicznie na to, że będzie bolało.
Gacie z kordurą? Owszem mają swoich zwolenników, ale pośród tych, którzy nie używają ich zbyt intensywnie. Fajne jest to, że nie zrobisz sobie dziury na kolanie i tyłku, ale te same kolana i tyłek bardzo często (zbyt często) będą spocone i mokre. Osobiście mam takie (dostałem) i po kilku krótkich występach leżą na półce i czekają aż dorosną moi synowie i przekonają się o tym, o czym przekonałem się ja, czyli, że nie powinno się w nich uprawiać zbyt intensywnej aktywności. Guziki „kanadyjskie” to fajna rzecz, da się otworzyć kieszeń w rękawiczce, jednak trzeba się do tego trochę przyłożyć a jej zamknięcie zabiera trochę więcej czasu niż otwarcie. O wiele lepszym rozwiązaniem jest kieszeń „na gumę” zamykana dodatkowo patką z niezbyt dużym rzepem. Wygodnym, niezbyt często stosowanym rozwiązaniem jest „zamykanie” końców nogawek przy pomocy gumki a nie przy pomocy tasiemki (jak na zdjęciu). Szwów, nici, głębokości kieszeni, pasa, „szlówek” i składu tkaniny nie widziałem, więc się nie wypowiadam.
Co do rozpoczęcia marszu, to dobrze jest rozpocząć go w niezbyt intensywnym tempie (rozgrzewka) i po kilku kilometrach (ilość kilometrów uzależniona od terenu) zatrzymać się, dostosować właściwie ubranie (zmienić na lżejsze), sprawdzić, czy przy sprzęcie „nic się nie kolebie” (mapa, busola, GPS, manierka, inne ważniejsze graty) i zwiększyć tempo marszu pamiętając o regularnym łykaniu wody (czy mamy na to ochotę, czy nie). Wszelkiego rodzaju „wisiorki” tj. mapa, busola i inne dobrze ulokować tak aby się nie obijały. Po długim marszu coś takiego po prostu denerwuje.
Sprawdzenie meteo przed marszem? To bardzo cenna rada. Jednak, jeśli nie mamy przy sobie smartfona możemy skorzystać ze zdobytego wcześniej doświadczenia. Kwietniowy, wyżowy, słoneczny i ciepły, wieczorem bezchmurny dzień prawie zawsze przynosi zimną noc. Warto uczyć się meteo i to nie tylko z książek, celne obserwacje bywają bezcenne.
Plecak wygląda interesująco, szkoda tylko, że nie podajesz jego szczegółów technicznych (materiał, zamki, system nośny). Taśmy barkowe wyglądają trochę na takie, które urywają ramiona, a pas biodrowy na taki, który nie spełnia swojej podstawowej roli, czyli odciążenia barków. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, pas biodrowy powinien „dość pewnie” opinać biodra i to przez cały czas marszu. Zazwyczaj klamry pasa „nie wytrzymują ciśnienia” i stale się poluzowują. Ja po prostu zszywam pas biodrowy tak aby nie wysuwał się z klamr i tyle. Dobry plecak na wycieczki do lasu posiada również wiele zewnętrznych kieszeni ułatwiających pakowanie w nich bardzo potrzebnych podręcznych rzeczy (po co sięgać po coś podręcznego do jedzenia do komory głównej plecaka). Dobrze, że plecak posiada system taśm umożliwiających montaż kieszeni, czy toreb. „Kieszeń na legitymację studencką” mogłaby być zastąpiona kieszenią do której można rzeczywiście coś włożyć. Poza tym zdaje się, ze kieszeń nie zabezpiecza właściwie legitymacji przed deszczem. Byłem kiedyś w miejscu, gdzie jak w filmie z Forestem Gumpem deszcz padał poziomo i woda dostała się do mojego plecaka, przez wyhaftowane logo firmy, która wyprodukowała ten plecak, jak na owe czasy dość renomowanej. Camelbak, to fajny bajer, wygodny w marszu. Posiada jednak jedną na tyle dużą wadę, że również i on czeka na to aby moi nie dojrzali jeszcze synowie przekonali się, że aby się nim cieszyć trzeba o niego bardzo dbać, ale już po wyprawie. Po prostu nie suszony bardzo dokładnie, bardzo szybko „daje jeść” czemuś, czego na pewno nie chcielibyśmy pić. Model camelbaka zaprezentowany na zdjęciach jest o ile dobrze widzę rozbieralny, jednak mimo wszystko trzeba o niego bardzo dbać. Nie wiem, czy plecy plecaka są właściwie usztywnione, w marszu daje to to, że lepiej przylega do pleców użytkownika. Zdaje się, że plecak posiada również mniejsze komory w przedziale głównym. Coś takiego pomaga w posegregowaniu sprzętu i oddzieleniu drobnicy od większych sprzętów.
Może nadszedł czas, aby obalić kilka mitów opisanych przez Suworowa w jednej ze swoich bardziej znanych książek. Wóda obniża (a nie podwyższa) wydolność organizmu, dodatkowo przyczynia się do jego wyziębienia i odwodnienia, natomiast kawa przyczynia się „tylko” do szybszego odwodnienia. Pozostałych cennych obserwacji Suworowa nie będę przywoływał, gdyż praktycy (a jest ich tutaj zapewne wielu) dawno już te bzdury omówili.
To tyle o teście i waszej wyprawie. Cieszę się, że promujecie coś co może odciągnąć ludzi od pocenia się w zatłoczonym barze i zachęcacie do pocenia się w lesie i spędzania czasu na świeżym powietrzu. Szkoda, że tak mało firm robi to co Wy. Życzę całej załodze szczęścia i wytrwałości. Pozdrawiam.