W ciepły czerwcowy weekend odbył się dosyć ciekawy zlot miłośników lasu o nazwie „Surwiwalia”
Zostaliśmy zaproszeni przez głównego organizatora jakim był hufiec Skierniewice do organizacji warsztatów i zawodów na Surwiwaliach.
Nie mogliśmy odmówić. Wszak to pierwsza taka impreza w Polsce. My sami od jakiegoś czasu nosimy się z zamiarem organizacji czegoś podobnego,ale cały czas nam to ucieka.
Dobra, już po Surwiwaliach. Co warto opisać i wspomnieć? I czy warto przyjechać na następne Surwiwalia?
Zlot ten to w założeniach miała być platforma szkolenia i wymiany wiedzy. Swoiste warsztaty. I tak to właśnie wyglądało.
My jako aktywni mieszkańcy lasu zawitaliśmy na zlot już w czwartek. Pomogliśmy w pilnowaniu sprzętu prowadząc aktywne obchody wspólnie z Kapitanem Morganem.
Od rana w piątek Organizatorzy z ZHP krzątali się przygotowując obóz. Miejscówka była malownicza na zlot. Troszkę do lasu daleko i nie każdemu się tam opłacało biegać po drzewo do palenia, ale też nie można było za bardzo palić ognisk na swoich biwakach. Miejscem noclegu był park. Ale…gdy się ładnie porozmawiało z organizatorem..to wszystko się dało. Jajecznica z ogniska jest dużo smaczniejsza ;-)
Piątek mija nam na wożeniu starej kuchni polowej, na wieszaniu spadochronu i ustawianiu całego naszego kramiku.
Na około stawiają swoje małe domki inni uczestnicy i warsztatowcy. Szczególnie imponująco wygląda wioska na drzewach Łukasza Tuleja. Sami mamy też okazję poznać Łukasza twarzą w twarz. Dotychczas znaliśmy się tylko z kontaktów telefonicznych i internetowych. Nie ma to jak zobaczyć kogoś na żywo. I nie zawiedliśmy się. Łukasz rzeczywiście jest pozytywnie zakręcony.
A jego wioska na drzewach jest …no zajebista jest ;-)
I jakoś tak upłynął cały piątek. Wieczorem było ognisko otwierająca cały zlot. Trochę brakowało nam w nim integracji. Chociażby tych warsztatowców. Ale co tam. Kto chciał się zintegrować to się zintegrował.
Sobota to od rana warsztaty. Przez cały dzień na terenie Surwiwaliwów odbywały się przeróżne warsztaty związane z survivalem. Jedne mniej, drugie bardziej survivalowe.
Można było wybrać sobie odpowiednie szkolenie i zobaczyć oraz nauczyć się czegoś ciekawego.
Co było w ofercie:
-zielona Kuchnia (i tutaj uwaga; jakiś gość co chwila dopowiadał coś i przeszkadzał w warsztatach. Kurczę..jak jadę do kogoś w gości to nie marudzę. Słucham pilnie i to co ciekawe zostaje mi w głowie a to co nieciekawe wypada. Pytania owszem. Ale bez mądrowania się ;-))
-hamaki. Techniki mocowania i inne bajery u naszego kolegi i współtwórcy naszywki Tactical Redneck Club, Rafała Palowskiego. Można było powisieć i pobujać się
-wioska na drzewach. Już pisałem. Wspinanie po linie, sznurki, linki itp
-prymitywne techniki rozpalania ognia. Tutaj mistrz w tym fachu Staszek. Wiadomości z krainy magii. Można rozpalić ogień rzeczami które nie wpadną nikomu do głowy.
-flintknapping. Czyli łupanie kamieni. Tutaj odbywało się łupanie szkła z butelek. Można było zobaczyć i samemu spróbować wykonać małe ostrze. Ale to nic, można było później właśnie tym nożykiem skórować koziołka na następnym punkcie warsztatowym
-skórowanie. Bardzo przydatne informacje. Co jak i dlaczego. Przywieziony przez leśniczego koziołek został oskórowany przez uczestników właśnie za pomocą wcześniej przygotowanych noży ze szkła. Cenne informacje.
-terenoznawstwo. Praca z mapa i busola oraz bieg na orientację. Kluczowy element w survivalu.
Odbyły się jeszcze takie warsztaty jak; łucznictwo, przeprawy wodne oraz AED. Trochę sznurków i wiązania węzłów. Jako ciekawostka była rozwieszona tyrolka na której cały dzień ktoś dyndał.
My prowadziliśmy trzy rodzaje warsztatów.
Skupiliśmy się na awaryjnych technikach rozpalania ognia. Czyli to co dziś jest najłatwiej i najszybciej dostępne w myśl hasła” realny survival”. Następnie pokazaliśmy krzesiwo kowalskie i zasadę jego użycia. Każdy mógł sobie pokrzesać i zdobyć za pomocą tej techniki ogień. Ciekawostka jest taka że najmłodszy uczestnik któremu to się udało miał tylko 9 lat!. Nagrodziliśmy go zestawem z krzesiwem traperskim.
Po obiedzie przeprowadziliśmy krótkie pokazowe warsztaty z oczyszczania i filtrowania wody. Były filtry, tabletki, jodyna, i inne mniej lub bardziej mądre rzeczy.
Po południu Surwiwalia odwiedził znakomity gość, Jacek Pałkiewicz. Myślę że nie trzeba przedstawiać. Każdy choć trochę interesuje się survivalem zna tą postać. Twórca pierwszej na świecie, komercyjnej, cywilnej szkoły przetrwania, a także znakomity podróżnik i odkrywca. Na żywo bardzo sympatyczny człowiek. Co ciekawe nawet nie używa słowa survival. Mówił że w jego wyprawach coś takiego nie występowało. Oprócz Pana Jacka było jeszcze dwóch autorów książek o survivalu; Krzysztof Kwiatkowski i Andrzej Trębaczowski.
Przez dwie godziny trwały rozmowy i opowieści.
Wieczorem wszyscy skonsumowali gulaszu z koziołka. Dziczyzna była naprawdę dobra.
Później kto chciał, to się integrował. Powstały małe kółka wzajemnej adoracji. A że my jesteśmy brzydcy to siedzieliśmy przy ognisku z kilkoma osobami i popychaliśmy pierdoły. Piękne niebo, tabaka i herbata. Czego chcieć więcej ? ;-)
Niedziela to dzień pod znakiem zawodów. Od rana z centrum Skierniewic dojeżdżały autobusy i dowoziły miejscową ludność. Przynajmniej takie było założenie. Nie było ich dużo. Ludzi..nie autobusów. Niestety survival nie cieszy się jakąś niesamowitą renomą wśród cywilów. A szkoda.
Niemniej jednak ktoś tam dojechał.
A o co chodziło w zawodach ?
Zadaniem startujących było jak najszybsze przejście kilku punktów ocenianych 0-1. Czyli zdane, albo nie zdane. Wygrywał ten kto pierwszy wykona wszystkie zadania na wszystkich punktach. Czyli liczył się i czas i jakość pracy.
Zawodnicy zostali podzieleni na dwie kategorie; „Człowiek lasu” i „Mieszczuch”. Ci co uważali że się bardziej znają byli ograniczeni czasowo na każdym punkcie. Ludzie miasta mieli więcej luzu.
U nas należało za pomocą wcześniej przygotowanego ogniska przepalić sznurek. Dla Ludzi lasu sznurek był wyżej i ograniczał ich czas 12 minut. Mieszczuchy mogły sobie próbować do woli i z reguły pomagaliśmy im w próbach przepalenia sznurka. Tutaj sznurek był zamontowany niżej.
Co ciekawego rzuciło nam się w oczy? Większość tzw „Ludzi Lasu” nie miała bladego pojęcia jak użyć krzesiwa. Haloo! Jak to się dzieje. Ludzie się śmieją czasem że szkolimy niby z takich pierdół, a później widzimy jak ktoś do rozpalenia ogniska używa etykiety z butelki PET. Kurcze kto ich uczył takich rzeczy? Ogień to ważna rzecz i w sumie nie jest taka trudna do nauczenia. Byli goście którzy zgodnie ze sztuką używali wszystkiego co dostępne w lesie i palili normalne ognisko. Cwaniaki używali wiechcia słomy. W sumie liczył się wynik. Ale bardziej szanujemy tych co po bożemu ;-)
Wniosek taki że niektórzy tylko mówią że umieją to zrobić, a prawda jest inna. Rada-ćwiczyć.
Na innych stanowiskach trzeba było wejść za pomocą liny na platformę, spać w hamaku na czas, strzelać z łuku, strzelać procą i zjechać z tyrolki. Na pewno trzeba było się zmęczyć.
Zawody zakończyły się około godziny 14. Rozdano dyplomy i nagrody. Każdy warsztatowiec dostał też pamiątkowego ryngrafa.
Co było fajnego na takim zlocie. Przede wszystkim mnóstwo ludzi z „branży”. Można było na żywo pogadać i pośmiać się. Można było podpatrzeć ciekawe rozwiązanie i pogadać o wyprawach i o różnych głupotach. Fajnie też że blisko była rzeka Rawka. W sobotę urządzono na niej przeprawę, a my korzystaliśmy z takiego dobrodziejstwa i kąpaliśmy się w niej codziennie. W ogóle to zauważyliśmy że chyba jesteśmy zdziczeni. Na obozowisku postawiono dwa Toi-toie i rynnę z bieżącą wodą. Aniu razu nie skorzystałem z plastikowego kibelka. Codziennym rytuałem była kupka w lesie wspólnie z komarami. Podobnie z wodą. Przecież jest rzeka. Kran mam w domu ;-)
W sumie to byliśmy w pełni wystarczalni. Wszystko co trzeba było mieć mieliśmy na pace swojego potwora. Włącznie z wodą i jedzeniem. Spaliśmy w hamakach co uważamy za idealne rozwiązanie na porę letnią.
Podsumowując zlot. Było miło i przyjemnie. Ale za rok prosimy o więcej integracji, którą w takim środowisku trzeba narzucić. Czyli wspólne ognisko warsztatowców czy jakieś odprawy itp.
Po za tym polecamy!
5 komentarzy
Ileż ja czekałem na jakieś materiały na blogu!
Chyba jestem uzależniony od czytania supertac.pl!
Dzięki i pozdrawiam :)
IWAN
To teraz masz jeszcze nowy o kurtce a w przygotowaniu kolejne ;-)
Hufiec Skierniewice? Skierniewice?! Jak miało być więcej ludzi w tych autobusach, jak nawet ja, sledzący bloga, nie wiedziałem, że się wybieracie. Na mieście, też plakatu nie wwidziałem żadnego. Ej, no. Teraz będę żałował. Jak chcecie, żeby było więcej osób, to musicie bardziej reklamować.
Ten hufiec Skierniewice, to ZHP, czy zawiszaczy? W Skierniewicach są chyba oba „rodzaje”.
Reklamowaliśmy na FB ;-(
Zajebista rzecz postaram sie byc nastempnym razem