Droga w poszukiwaniu komfortu

Data dodania: 29 marca 2021   |  Ilość komentarzy: 0   |  Kategorie: Blog, Ciekawostki, Ekstremalne warunki, Recenzje
Śpiwór to ta część mojego wyposażenia, która stanowi w nim kluczową rolę. Kiedy zacząłem przekraczać kolejne granice swojej wytrzymałości w kontakcie z zimnem, poszukiwałem rozwiązania, które nie tylko się sprawdzi ale także będę mógł mu w stu procentach zaufać. I droga ta nie tylko nie był łatwa, lecz także pełna przypadków, dzięki którym znalazłem swój numer jeden wśród śpiworów. Co więcej, mogłem go testować w najbardziej wymagających warunkach, dzięki czemu dzisiaj na moim wyposażeniu znajduje się jedna z najbardziej rozwiniętych konstrukcji tego typu na rynku przy tym całkowicie inna i nowatorska w stosunku do tego, co znałem. To historia nie tylko śpiwora lecz także współpracy i ekstremalnych testów, która zaowocowała pojawieniem się śpiwora BAZ 1 ze stajni polskiego producenta Aura.

Fot. Joanna Żądecka

Pierwsza styczność z Aurą – komora termoklimatyczna w Krakowie

To właśnie w lutym 2018 roku zaczęła się moja przygoda z prawdziwym, przeszywającym wręcz zimnem. Wcześniej było morsowanie, które dawało nie tylko sporo satysfakcji ale i dzięki systematycznemu wydłużaniu czasu przebywania w wodzie dawało przede wszystkim sporo więcej wiedzy na temat termoregulacji, wychłodzenia organizmu oraz szeroko pojętej hipotermii. Pod koniec 2017 roku jako zespół specjalistów z zakresu survivalu zostaliśmy zaproszeni przez Wawrzyńca Kuca i Valerjana Romanowskiego (Projekt VR) do niezwykłego projektu – Oswajamy Mróz. To miało być spotkanie z mrozem sięgającym nawet minus pięćdziesięciu stopni przy dość dużej wilgotności powietrza i silnym wietrze. W tych warunkach dostaliśmy możliwość przetestowania nie tylko sprzętu, lecz także siebie i swojej wytrzymałości. Założenie było proste. W wychłodzonej do minus pięćdziesięciu stopni komorze termoklimatycznej na Politechnice Krakowskiej, w której oprócz zimna hulał z wentylatorów wiatr mieliśmy w parach wytrzymać 24 godziny – bytować, jeść, spać, podejmować aktywność fizyczną i po prostu poczuć warunki jakie panują w najzimniejszym miejscu na ziemi – Jakucji, miejscu do którego miałem się udać na wyprawę życia, już za niecałe dwa lata.

Prawdą jest, że szykując przed planowaną wyprawą czy też wyzwaniem swój sprzęt, wiesz, że każdy szczegół jest ważny, bowiem komfort termiczny ma ogromne znaczenie. I dokładnie przed każdym wyzwaniem przypominają mi się słowa Pawła Supernata, który powtarza: – Czy jeśli wybierasz się na Mount Everest ubierasz się Decathlonie?

Takie ot retoryczne pytanie. I trudno się z nim tutaj nie zgodzić, oczywiście można, tylko po co?

Zabraliśmy się więc do kompletowania wyposażenia, każdy z nas bowiem testował inny rodzaj ubrania oraz jedzenia, lecz byliśmy świadomi, że wyzwaniem będzie spędzenie nocy w tak trudnych i ekstremalnych warunkach. Dopóki się ruszasz, podejmujesz aktywność fizyczną ciało jest rozgrzane, jednak w momencie jej braku, szczególnie w nocy zaczynają się schody. Wiedzieliśmy, że to nie będzie zwykłe spanie w zimie w lesie, że śpiwór lub śpiwory w które się zapakujemy muszą zapewnić nam komfort termiczny, przede wszystkim aby nie doszło do wychłodzenia organizmu lub odmrożeń. A śpiworów mieliśmy kilka – syntetyczne, puchowe, modularne i inne rozwiązania – takie kombinowane, które chcieliśmy przetestować.

Fot. archiwum Oswajamy Żywioły

Przyszedł czas próby. Zrobiliśmy w komorze prowizoryczny szałas i wielką, lecz jednoosobową jamę quinzee, w której nie tylko nie słychać było szumu wentylatorów skutecznie zagłuszających nasze rozmowy w komorze lecz przede wszystkim zapewniającej niebywały jak na te warunki komfort termiczny. Sześćdziesięciocentymetrowa pokrywa śnieżna była bardzo dobrym izolatorem a w samej jamie temperatura dochodziła do minus piętnastu stopni – czuliśmy się w niej jak w hotelu. Aby przyjemnie i komfortowo przespać noc wystarczyło przecisnąć się przez ciasne i klaustrofobiczne przejście i ułożyć się w maleńkim pomieszczeniu wydrążonym w śnieżnej górze. Ten, kto tam spał miał fart, pozostali musieli spać na zewnątrz i zmagać się z mrozem, który dość mocno zmniejszał poczucie komfortu. Jeśli spaliście w minus trzydziestu stopniach zapewne wiecie czym jest zimno, lecz uwierzcie, różnica dwudziestu stopni przy tak ujemnych temperaturach potrafi zbić z tropu i spowodować, że każda czynność, którą wykonujecie potrzebuje procedury.

Ja wylosowałem spanie w prowizorycznym szałasie i w śpiworze Igloo od Aury, która oprócz śpiwora wyposażyła nas w dwa komplety ubrań puchowych. Temperatura komfortu śpiwora została określona na minus trzydzieści pięć stopni Celsjusza i muszę przyznać, że pomimo temperatury na zewnątrz sięgającej poniżej pięćdziesięciu stopni ta noc nie była wcale taka zła. Jednakże rozebranie się tuż przed wejściem do śpiwora i zasunięcie się w nim w tak trudnych warunkach stanowiło nie lada wyzwanie, ponieważ zanim udało mi się to zrobić dłonie już odmawiały posłuszeństwa. Palce natychmiast robiły się białe i złapanie suwaka było już nie lada problemem. Ta nauka niezwykle mi się przydała za dwa lat, ponieważ zdałem sobie sprawę, że bez sprawnych dłoni to nie tylko będzie koniec wyprawy ale i wielkie kłopoty, które generować mogą reakcję łańcuchową kolejnych problemów.

Ćwiczyłem więc kilkukrotnie procedurę, rozbierania się i wchodzenia do śpiwora, wychodzenia i ubierania tak, aby dłonie i palce jak najmniej ucierpiały. Tu, z komory w każdej chwili mogłem uciec do ciepłego przedsionka – tak zwanej ciepłej komory, w której było tylko minus trzydzieści stopni. Na Jakucji, wiedziałem że nie będzie takiej możliwości. I trening ten spowodował, że nie tylko poznałem się bliżej ze śpiworem Igloo ale i wypracowałem procedury ułatwiające mi korzystanie z niego. Sztuką bowiem jest wykorzystać wszystkie zalety sprzętu, który używasz i masz na swoim wyposażeniu. I tak mijały, godziny i dni na treningu wielu procedur – od przygotowania noclegu, spożywania zamrożonego jedzenia, rozbierania się i ubierania w sytuacji kryzysowej gdy ciało jest już wychłodzone oraz awaryjnego wejścia do śpiwora aby się ogrzać w przypadku nadmiernego spadku temperatury. Prawie sto godzin w minus pięćdziesięciu stopniach to była nie tylko bardzo cenna nauka, która obnażyła moje słabości fizyczne, psychiczne i braki sprzętowe lecz przede wszystkim uświadomiło mi, że człowiek może osiągnąć więcej niż myśli. W trzeciej dobie nastąpiło przełamanie, które spowodowało, że na koniec projektu biegaliśmy już z Valerjanem Romanovskim po komorze w samych slipkach, oblewaliśmy się lodowatą wodą i byliśmy w stanie pracować dłońmi bez rękawiczek ponad piętnaście minut, nie narażając się na jakiekolwiek odmrożenia. Organizm bowiem pokazał, że może przystosować się do każdych warunków – o ile głowa jest silna i pracuje jak należy.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia

Ten test wypadł pozytywnie. Wiedzieliśmy, co musimy poprawić, z czym sobie nie radzimy, co musimy jeszcze przetrenować oraz jaki sprzęt ze sobą zabrać na kontakt z prawdziwym zimnem, a ten szykowała już dla nas Jakucja.

Jednakże pojawił się większy apetyt. Apetyt na zimno, na sprawdzenie siebie i przede wszystkim na to aby zrozumieć własne ciało i myśli, które masz w momencie arcytrudnego wyzwania, kiedy wydaje się, że już więcej nie możesz i że się nie da. Potrzebowałem większych wyzwań i mrozu. Więcej mrozu. Z pomocą przyszła kriokomora, która jest w stanie wychłodzić się nawet do -170 stopni Celsjusza i treningi, w których wcale się nie oszczędzałem. To była dla mnie motywacja ale i plany, które na pierwszy rzut oka wydawały się nierealne.

Poznać granice własnych możliwości

Treningi specjalistyczne, bo tak nazwaliśmy wszystkie nasze spotkania z Valerjanem niosły za sobą za każdym razem przekroczenie jakiejś granicy. Niekiedy była to granica, którą sami postawiliśmy sobie w głowie, niekiedy granica, która wydawała się być nie do pokonania z medycznego punktu widzenia. Zawsze jednak wychodziliśmy z tych treningów obronną ręką, a nawet z tarczą.

Na zalewie Zegrzyńskim pod Warszawą już bez blasku reflektorów, bez wielkiego halo postanowiliśmy poznać nasze organizmy w stanie wychłodzenia. Do projektu zaprosiliśmy niezwykle doświadczonych ratowników – Medyk Rescue Team, z Marcinem Błeńskim na czele, którzy z hipotermią, wychłodzeniem i procedurami ratowania ludzkiego życia są za pan brat. Na co dzień ratują życie ludzkie na Kazbeku, nie za pieniądze – lecz w ramach pasji i wolontariatu. Dlatego też wydawało nam się, że wybór tej ekipy to najlepsze rozwiązanie. I nie myliliśmy się, to fachowcy w swojej dziedzinie, którzy od tego czasu towarzyszą nam we wszystkich naszych projektach i wyzwaniach. Ludzie, którym możemy zaufać i powierzyć własne życie i zdrowie. Z mojego punktu widzenia jest to niezwykle ważne, ponieważ chcąc przekraczać kolejne swoje granice, jeśli wiesz, że za Tobą stoi ktoś, komu możesz zaufać, możesz przejść o krok dalej. Masz bowiem spokój psychiczny o swoje życie i zdrowie.

Omówiliśmy z Marcinem, co chcemy zrobić. Otóż tego dnia celem było wychłodzenie organizmu poprzez morsowanie, poznanie jego reakcji i własnych myśli, kiedy temperatura ciała spada coraz bardziej. Sami nie wiedzieliśmy, co nas czeka ani ile w tej wodzie wysiedzimy. Ustaliliśmy procedury z Marcinem i wskoczyliśmy do basenu z lodowatą wodą (około 3 stopnie Celsjusza). Podczas półtorej godzinnej próby czas wlókł się w nieskończoność, patrzyliśmy z Valerjanem na siebie, każdy miał bowiem chwile słabości i zawahania. Czas mijał od badania temperatury do badania temperatury ciała, która z czasem jak zdajecie sobie sprawę stopniowo się obniżała. Przy okazji ewakuacji z ośrodka z lodowatą wodą, chłopaki z ekipy medycznej przetrenowali całą procedurę ratunkową a my mogliśmy z tej drugiej strony zobaczyć, jak to wygląda – i było to niezwykle cenne doświadczenie.

W sumie było to moje drugie spotkanie z Aurą. Przypadek? – jedna z najlepszych ekip medycznych w Polsce o ile nie na świecie, używała sprzętu tego polskiego producenta. I do wyprowadzenia nas ze stanu hipotermii wybrała właśnie śpiwory Aury. Jak się później okazało, śpiwory, które na co dzień są na Kazbeku i służą między innymi do ratowania ludzkiego życia. Po zastosowaniu całej procedury ratunkowej, chłopaki zapakowali mnie do śpiwora gdzie na poważnie poznałem termin drżeń mięśniowych. Dotychczas myślałem, że są one moim wrogiem lecz leżąc w śpiworze Aura Nora nie tylko się z nimi zaprzyjaźniłem ale i dowiedziałem się, że to niezwykle skuteczny mechanizm obronny, który podnosi temperaturę ciała. Na zewnątrz temperatura koło zera lub kilka stopni poniżej, a śpiwór stanowił tak skuteczną barierę ochronną, że całkowicie zatrzymał dalsze wychłodzenie organizmu i pomógł mi w powrocie do naturalnej temperatury.

Z Medyk Rescue Team związaliśmy się na dobre. Było to dla nas niezwykle ważne, ponieważ gdy ruszasz na wyprawę życia, kiedy głównym zagrożeniem jest hipotermia i odmrożenia, ważne jest aby po tej jasnej stronie mocy stał ktoś, kto zna Ciebie i Twoje reakcje na zimno. Zrobiliśmy jeszcze kilka treningów w temperaturach od -50 do -100 stopni, a przy każdym towarzyszyła nam ekipa Marcina Błeńskiego. Zawsze ubrana w ciuchy i wyposażona po zęby w Aurę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jeśli oni korzystają ze sprzętów tej marki to jest to i kierunek dla nas. Zawsze po zakończonych próbach, lądowałem w Norze od Aury i w niej wracałem do pełni swoich sił. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że akurat ten śpiwór będzie stanowił najważniejszy element mojego wyposażenia na Jakucji …

Jakucja – wyprawa w 2020 roku

Jakucja, miejsce w którym temperatury dochodzące do minus sześćdziesięciu pięciu stopni Celsjusza to normalność. Czas próby nie tylko dla mnie jako instruktora survivalu, lecz także dla wiedzy, którą na co dzień przekazuję na szkoleniach – z tą różnicą, że w najzimniejszym miejscu na ziemi. Tu w Jakucji natura wręcz w błyskawicznym tempie weryfikuje każde zaniedbanie i każdy błąd. Problemy z godziny na godzinę zaczynają stopniowo narastać – głównie dlatego, że większość sprzętu po prostu nie działa w tak ekstremalnych warunkach. A problemy mnożyły się na potęgę – od kontuzji, przez odwodnienie, wychłodzenie, przemarznięte palce i dłonie po zepsuty sprzęt, który po prostu odmawiał posłuszeństwa. I tak samo jak w komorze w Krakowie, dopóki byłem w aktywności fizycznej nie było problemu. Problem rozpoczynał się w momencie, gdy nadchodził czas regeneracji i odpoczynku, który miał być snem – a nim nie był. Był bowiem krótkimi drzemkami i walką o każdy stopień temperatury.

Już pierwszej nocy zanotowałem rekordowo niską temperaturę – minus sześćdziesiąt pięć stopni. Na wyposażeniu karimata, jakucki śpiwór z renifera, Aura Nora i awaryjnie Swagman Roll od Helikon Tex – lecz nie taki, jaki jest dostępny dla wszystkich. Super specjalnie na rekord Guinnessa w morsowaniu, który odbył się na Stadionie Narodowym w Warszawie zaprojektował dla mnie Swagmana z Climashieldu o gramaturze 200. I on właśnie stanowił awaryjną część mojego wyposażenia.

Z perspektywy czasu uważam, że pierwsza noc była kluczowa. Kluczowa dla kolejnych nocy, które dzięki zebranemu doświadczeniu były coraz lepsze i łatwiejsze, bynajmniej nie za sprawą niższych temperatur. A było to tak. Jakoś po 35 kilometrze samotnej wędrówki zacząłem szukać miejsca na nocleg, ponieważ czułem ogromne zmęczenie. Sanie, które ciągnąłem za sobą z łatwością po drodze jeszcze kilka godzin wcześniej z kilometra na kilometr wydawały się do niej coraz bardziej przyklejone. – Czy ktoś je trzyma?, czy może ja już nie mam sił? – myślałem. Szybko więc zacząłem szykować sobie niedaleko drogi legowisko pozbywając się śniegu z podłoża.

W tak niskich temperaturach wszystko trwało kilka razy dłużej i po kilku chwilach zacząłem czuć, że się wychładzam. Miałem coraz mniej czasu aby jeszcze ciepły wskoczyć do śpiwora… Plan był taki. Jakucki śpiwór z renifera jako pierwszy bo jest szeroki, do niego karimata, na karimatę wszystkie wierzchnie ubrania (na wysokości torsu) i udostępniona przez Medyk Rescue Team puchowa Aura Nora (z temperaturą extreme do -24 stopni Celsjusza). Rozebrałem się do bielizny termoaktywnej i szybko wskoczyłem do Aury rozpoczynając przygotowania do snu. I tu zdarzyła się niespodzianka, przyznam, że niezbyt miła. Chcąc zasunąć suwak w jakuckim śpiworze ten nagle pękł mi w rękach. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że mogę liczyć tylko na profesjonalne rozwiązanie od Aury i moje umiejętności termoregulacjne. Czym prędzej schowałem się cały do środka, zaciągnąłem kaptur, a otwór przez który wpadało lodowate powietrze zatkałem rękawiczką.

Nawet nie wiem kiedy odpadłem… Co chwilę jednak budziły mnie drżenia mięśniowe lecz zamiast się tym przejmować zachowałem spokój, ponieważ była to oznaka, że organizm walczy i podnosi temperaturę. Z drugiej zaś strony miałem komfort psychiczny, przecież to trenowałem nie raz w trudniejszych warunkach i za każdym razem akurat w Norze. O dziwo jak na warunki na zewnątrz (-65 stopni Celsjusza) i deklarowany przez Aurę komfort termiczny sprzętu, było mi w miarę ciepło. Pamiętam jak spojrzałem na termometr, który wskazywał w śpiworze plus dwa stopnie Celsjusza. Pomyślałem sobie, że to tak jakbym przy dwu stopniach na zewnątrz położył się pod drzewem w samej bieliźnie termoaktywnej. Już wiedziałem, że deklarowana temperatura komfortu śpiwora jest mocno zaniżona a Nora ma wyjątkowe parametry techniczne. Tej nocy zdała swój egzamin skutecznie blokując przepływ temperatury na zewnątrz. Była 5:10. Zacząłem w głowie układać szczegółowy plan wyjścia ze śpiwora, tak aby jak najmniej odczuć spadek temperatury, poza śpiworem bowiem temperatura oscylowała w granicach -60 stopni. To bardzo ważny moment z punktu widzenia wychłodzenia organizmu, do którego nie mogłem dopuścić. Gdy już byłem gotowy do wyjścia i gdy pęcherz zaczął mocno dawać się we znaki, zauważyłem, że w śpiworze zamarzł suwak na długości około dziesięciu centymetrów. Przypomniał mi sie wtedy dowcip, który Paweł opowiadał na szkoleniu: – ile trwa minuta? – to zależy po której stronie drzwi od toalety stoisz … co prawda nie było mi wtedy do śmiechu, ale na szczęście chuchając na zamek ten dość szybko odmarzł. Pamiętam jak wtedy pomyślałem, że mam w rękach chyba najlepszy śpiwór świata – bo niezawodny i komfortowy w przeciwieństwie do tego co dotychczas stanowiło moje wyposażenie. I ręką na sercu przyznać muszę, że Nora to śpiwór, który do końca wyjazdu ani raz mnie nie zawiódł, pomimo, że nie projektowany był przecież do takiego zakresu temperatur i tak surowych i wymagających warunków. To było kolejne zaskoczenie – tym razem już pozytywne.

Fot. archiwum Oswajamy Żywioły

Wiedząc już czym dysponuję do kolejnego noclegu mogłem się lepiej przygotować. Tym razem wybrałem nocleg w dolinie, w młodniku, w śniegu głębokim na około 80 cm. Co prawda noc była zimna i wcale nie odbiegała od poprzedniej, lecz ze względu na zmęczenie, dobre przygotowanie oraz zastosowanie procedur minęła zdecydowanie szybko. Pobudka o 4:20, meldunek do Medyka o stanie zdrowia, szybka akcja ubrania się i o 5:10 już byłem na trasie – nieco zmarznięty lecz zmotywowany i zadowolony, że w tą podróż udałem się z Aurą, bo dała mi komfort i możliwość wypoczęcia pomiędzy kolejnymi kilometrami trudnej wędrówki.

BAZ 1 od Aura w komorze kriogenicznej

Tak. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przygotowując się do kolejnych wyzwań chciałem sprawdzić ile jestem w stanie wytrzymać w zimnie. W sumie umówiłem się na niezwykłą randkę. Nie, nie z kobietą. Z hipotermią. A nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Zorganizowaliśmy z Valerjanem wydarzenie w Kurozwękach o dźwięcznej nazwie “Historia Mrozem Pisana – Starcie Tytanów”. Każdy z zespołu miał mierzyć się z mrozem, ja tym razem wybrałem sprawdzenie swojego organizmu na zimno w zakresie temperatur od -85 do -150 stopni Celsjusza pierwszego dnia i morsowanie w balii z lodowatą wodą i lodem – drugiego. A miałem do dyspozycji niesamowitą komorę kriogeniczną i balię od Vingberg oraz nowy produkt od Aury, z którą współpraca zaczęła się układać coraz lepiej.

Przyszedł czas wejścia do komory. Serce zaczęło bić coraz mocniej a adrenalina uderzyła do głowy, ponieważ wiedziałem, że organizm dzisiaj nie zadziała tak jak zwykle, dałem mu bowiem mocno popalić dostarczając przez ostatnich 7 dni nie więcej niż 500 kcal na dobę. Odebrałem mu też sen i wyeliminowałam całkowicie cukier ze swojej diety. Po co? To miała być przecież walka a nie przyjemność, walka w której granice swojego strachu, bólu, zmęczenia, wyczerpania i kontaktu z zimnem przesunę zdecydowanie dalej niż kiedykolwiek dotąd.

Miałem także świadomość tego, co robię i jaki mam ze sobą sprzęt – a był niebagatelny, nowy prototypowy ekspedycyjny śpiwór od Aury – BAZ 1. Pomyślałem, że jeśli jest tak dobry jak Nora, nic mi nie grozi – tym bardziej, że za drzwiami czekała na mnie w razie niepowodzenia znana już wszystkim ekipa – Medyk Rescue Team. Cieszyłem się, że zostałem zaproszony do testowania BAZ-a, było to dla mnie nie tylko wyróżnienie, lecz także czułem, że mogę dodać swoją małą cegiełkię na etapie rozwoju tej nietuzinkowej konstrukcji.

Wchodząc do komory natychmiast poczułem przytłaczające -150°C. W komorze na rowerze od dwóch godzin kręcił już mój kompan w tej niezwykłej podróży, Valerjan Romanovski. Szybko się przywitaliśmy i już po 10 minutach poczułem jak lodowate zimno otula całe moje ciało. Miałem na sobie bowiem ten sam zestaw od Helikon Tex, co w Jakucji – był idealny na marsz w -50°C, teraz nie był w żaden sposób powstrzymać utraty ciepła. W ręku trzymałem mój nowy śpiwór zastanawiając się czy da mi jakikolwiek komfort. Co prawda ustaliłem z Mateuszem Selerem z Aury, że test przeprowadzę w -50°C, lecz postanowiłem, że idealnie nada się on do bardziej wymagającej próby, bowiem warunki, które tu panowały przewyższały 3-4 krotnie jego możliwości wynikające z parametrów technicznych opisanych przez producenta.

Zanim zdążyłem nawet pomyśleć o wejściu do śpiwora odczułem ogromny ból w stopach, zaskoczony natychmiast kucnąłem aby zbadać czy je jest to czasem kwestia różnicy temperatur. Na górze wydawało się być cieplej i po chwili spędzonej przy podłodze już widziałem, że na dole – tu gdzie mam leżeć nie ma -150°C, jest zdecydowanie niżej i wieje dość silny podmuch wtłaczanego przez komorę lodowatego powietrza. Wszedłem więc szybko do śpiwora w ubraniu i pomyślałem, że rozbiorę się gdy uda mi się go zasunąć. Niestety zamek po około minucie całkowicie zamarzł, był niczym zabetonowany – co nie było żadnym zaskoczeniem, nikt nie projektuje suwaków w śpiworach na tego rodzaju temperatury. W sumie cieszyłem się, że nie pękł walcząc w tym samym czasie już ze stopami, udami, zimnem w klatce piersiowej i przede wszystkim na dłoniach. Po dwudziestu minutach spędzonych na próbach zasunięcia się poczułem, że palce u lewej i prawej ręki już nie działają, suwak natomiast znajdował się w tym samym położeniu. – Czy to koniec mojej próby? W tym momencie przypomniała mi się Jakucja i najlepszy sposób radzenia sobie z nieprzewidzianymi sytuacjami – jeden problem na raz.

Najpierw palce. Postanowiłem więc, że ratuje mnie tylko szybka ewakuacja do przedsionka komory, w którym była temperatura o dziesięć stopni wyższa, czyli -140°C . Gdy na chwilę zdjąłem rękawiczki, zarówno na lewej jak i prawej dłoni zauważyłem białe końcówki palców na długości około 1,5-2 cm. O dziwo, nie przeraziło mnie to za bardzo, ponieważ wiedziałem co robić. Przeżyliśmy to z Valerjanem na Jakucji kilkanaście razy. Założyłem więc rękawiczki i zacząłem skakać w komorze wymachując rękami tak mocno jak tylko potrafiłem aby przywrócić prawidłowe ukrwienie palców. Po kilku minutach już wiedziałem, że to działa – ból, który towarzyszy temu procesowi jest niezwykły ale najważniejsze, że krew powraca, bym mógł za chwilę kontynuować swoje dalsze zmagania. Wszedłem więc ponownie do BAZ-a i podjąłem kolejną 20 minutową walkę z zamkiem, który w końcu odpuścił. Największym zaskoczeniem było, że nie pękł mi w rękach – w tych temperaturach raczej mało tworzyw sztucznych wytrzymuje dłużej niż pięć minut. Po chwili w śpiworze zdałem sobie sprawę, że wcale nie jest cieplej, chłód wbija się do środka wszystkimi szczelinami a ja wiedziałem, że jak chcę mieć ciepło w środku, muszę się rozebrać. Ot taki paradoks. Jeśli chcecie się dowiedzieć czemu, przyjedźcie po prostu na nasze szkolenie.

W jednej chwili na termometrze pojawiło się LOW, czyli temperatura poza zakresem … Zamknąłem więc komin w BAZ-ie. Zrobiło się ciemno, zacząłem więc działać całkowicie po omacku zdejmując kolejne warstwy ubrań. Zapytacie czemu nie wyjąłem latarki. Wyjąłem, ale nie trudno odgadnąć, że nie zadziałała. Zanim rozebrałem się do bielizny termoaktywnej przyszły spodziewane drżenia mięśniowe, tak wielkie, że nie byłem w stanie nałożyć z powrotem rękawiczek na dłonie. Gdy już mi się udało, szczerze myślałem, że najgorsze już za mną, ale właśnie zaczynała się prawdziwa walka, a to było tylko preludium do wstępu.

Ciemność. Leżałem w śpiworze, a na zewnątrz było prawie -140°C. Na sobie miałem tylko bieliznę termoaktywną level 1 i level 2 od Helikon – Tex, skarpety wełniane, rękawiczki i kominiarkę. Pozostałą część ubrań rozlokowałem w śpiworze po lewej i prawej stronie. Gdyby nie fakt, że drżenia mięśniowe co chwilę się pojawiały aby podnieść temperaturę ciała prawdopodobnie zasnąłbym natychmiast. Co jakiś czas w komorze pojawiał się ktoś z ekipy medycznej aby przeprowadzić wywiad medyczny z Valerjanem lub ze mną oraz zmierzyć temperaturę ciała. Nie miałem pojęcia, która jest godzina, zegarek elektroniczny idąc śladem latarki zamarzł chwilę po wejściu do komory i już nie odzyskał sił. Czas mijał bardzo powoli, mierzyłem go od wejścia do wejścia, kogoś z ekipy Medyk Rescue Team. Minęła ciągnąca się w nieskończoność godzina wypełniona tylko i wyłącznie drżeniami mięśniowymi, wsłuchiwaniem się w ścierany metal pracującego roweru Valerjana oraz oddech i bicie swojego serca. Mróz wpadał do śpiwora za każdym razem gdy otwierałem komin aby złapać łyk świeżego powietrza i natychmiast na termometrze, który trzymałem w śpiworze wyskakiwało znane mi już LOW. Oznaczało to, że wewnątrz BAZ-a w kilkanaście sekund spadała mocno temperatura będąc tym samym poza zakresem urządzenia pomiarowego, czyli grubo poniżej -60°C. To i tak nieźle, ponieważ na zewnątrz było około -120°C. Ciekawostką był fakt, że gdy miałem zamknięty komin po około trzydziestu może czterdziestu minutach chuchania do śpiwora i drżeń mięśniowych osiągałem w środku temperaturę około -35 / -38°C.

Nagle usłyszałem, że ktoś wszedł do komory – to była Agata, ratownik z Medyk Rescue Team. Padło pytanie: – Piotr co u Ciebie? odpowiedziałem, że w miarę ok, że bolą mnie palce u rąk, które odmroziłem próbując się zasunąć w śpiworze oraz całe stopy. Pierwszy raz usłyszałem wtedy, że to dobrze, że bolą – gdyby przestały boleć mielibyśmy problem. Nagle ręka Agaty wylądowała u mnie w śpiworze, chciała bowiem sprawdzić moją temperaturę i tu pojawiło się kolejne zaskoczenie. Co jest? – zapytała zdziwiona. Leżysz tu sobie kilka godzin w temperaturze poniżej stu stopni Celsjusza, nieruchomo i masz temperaturę 35,2°C, do tego dłonie cieplejsze niż ja po chwili w komorze? Sam byłem zdziwiony, ponieważ zanim pojawiła się aby sprawdzić czy wszystko u mnie ok, zanotowałem wewnątrz śpiwora temperaturę -40°C! – to mnie zmotywowało, ale i zmartwiło. Mogę tu sobie leżeć i marznąć a moje ciało nie ma ochoty się poddać! – wtedy poczułem, że moja randka z hipotermią tego dnia chyba nie nadejdzie.

Fot. archiwum Vitberg

Na zewnątrz około -100°C – mijała kolejna godzina i kolejna, otworzyłem całkowicie komin aby w końcu się wychłodzić. Skutkiem tego był znów komunikat LOW na termometrze i nieustające drżenia mięśniowe. Nagle stało się coś czego się nie spodziewałem! Odcięło mnie … W pewnym momencie bardzo mocne i nie do zahamowania drżenia mięśniowe wyrywały mnie ze snu! – tak, usnąłem. Nie miałem wyraźnie już sił walczyć, organizm się poddał bo już zabrakło mu chyba kalorii, ale skądś znów wziął rezerwy i mnie obudził. Przyznaję, wtedy już żarty się skończyły – pierwszy raz się trochę się wystraszyłem. Długo po próbie gdy opowiedziałem Marcinowi – szefowi ekipy Medyk Rescue Team całą sytuację, powiedział tylko z delikatnym uśmiechem na twarzy: – wiesz Piotrek, tak właśnie się umiera w górach …

Wiedziałem, że już nie zasnę. Potrzebowałem czegoś, czegokolwiek , co mnie pobudzi. Tym bardziej, że z godziny na godzinę coraz bardziej traciłem siły. Po chwili do komory wszedł Marcin. Doszliśmy do wniosku, że -100°C plus obecna konfiguracja sprzętowa na pewno mnie nie wychłodzi. To był dobry moment aby wypróbować procedurę ubierania się w śpiworze, z tym że przy sto stopniowym mrozie. Miejsca miałem aż nadto, dlatego ubieranie szło mi szybko, nawet się nie zasuwałem ponieważ zaraz miałem przejść do ciepłej komory, na której liczniku było tylko -65°C. Wyszedłem więc do przedsionka porzucając mojego BAZ-a i rozebrałem się do bielizny termoaktywnej. Położyłem się na podłodze, na której była tylko wykładzina. Natychmiast zrobiło mi się naprawdę zimno. I znów drżenia mięśniowe pojawiły się na całym ciele i znów byłem w szoku! – po sześciu godzinach w średniej temperaturze -100°C, bez jedzenia i kalorii? Odniosłem wtedy wrażenie, że mój organizm mnie oszukuje i robi sobie ze mnie żarty- kiedy myślę, że już nic nie ma, on cały czas wyciąga kalorie z nieznanych mi zapasów a drżenia mięśniowe mnie znów ogrzewają. Po 10 minutach wpadł do mnie Marcin twierdząc, że ze mną wszystko ok, poprosiłem go więc o jeszcze 10 minut. Marcin opuścił komorę wyraźnie zdziwiony, tak samo jak ja. Gdy wrócił za 10 minut próbowałem wyprosić jeszcze 10 minut, lecz on stwierdził, że to nie ma sensu, nie wychłodzę się. Zróbmy to jutro, inaczej – dodał.

Krótkie podsumowanie

Co tam się wydarzyło? Do dzisiaj nie wiem lecz jedno było pewne – BAZ okazał się niewiarygodnie dobrym sprzętem. Potem zobaczyłem na zdjęciach z kamery termowizyjnej, że ze względu na jego konstrukcję straty ciepła w kluczowych miejscach spadły do absolutnego minimum. To był dobry test, zarówno psychiki, wytrzymałości jak i samego BAZ-a. Oczywiście, miał kilka małych mankamentów, które natychmiast zgłosiłem do Mateusza z Aury i które zostały natychmiast wyeliminowane.

Dziś wiem jedno. Jeśli przyjdzie jeszcze czas próby, chcę mieć BAZ-a ze sobą, na niego mogę liczyć w stu procentach. BAZ w ogólnej bryle dalej przypomina śpiwór, który miałem w komorze. Jednakże wszelkie budzące wątpliwości i zastrzeżenia elementy zostały poprawione i zastąpione przez takie, które po prostu działają bez zarzutów – a nie było tego wiele. Sam śpiwór użytkuję z powodzeniem do dzisiaj a wielkimi krokami zbliża się czas, w którym będę miał szansę postawić na niego podczas wyprawy życia. Tak. Bo już za niecały rok w lutym 2022 wybieram się samotnie na biegun południowy i jest on pierwszym, pewnym elementem mojego wyposażenia.

Fot. Joanna Żądecka

BAZ 1 Aura, Projekt Holos

Jednym zdaniem można określić pojawienie się tego modelu: wymyślić koło na nowo.

Fot. Aura by Yeti

BAZ różni się od klasycznego śpiwora. To taki powrót do pytania, co właściwie jest kluczowe dla komfortu podczas snu w śpiworze. Na pewno nie znajdziecie w nim znanych już rozwiązań, które po raz setny są tylko udoskonalane. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że BAZ to unikalny śpiwór, którego funkcjonalność skupia się na komforcie biwaku. Wyróżnia go przede wszystkim obrys, konstrukcja, umiejscowienie suwaka oraz rozwiązania poprawiające komfort termiczny – co jest niesłychanie ważne z mojego punktu widzenia.

Ukłon w stronę minimalizmu
Chyba każdy, kto zajmuje lub interesuje się survivalem wie, że najprostsze rozwiązania są najlepsze – w imię zasady KISS. Owal to innowacyjne podejście do konstrukcji śpiwora. Producent uprościł wszystkie jego elementy do geometrycznego kształtu połączonych ze sobą dwóch okręgów. Jeden znajduje się w dolnej części śpiwora i formuje denko. Drugi z nich pozwolił zintegrować kaptur całością konstrukcji, odchodząc od klasycznej konstrukcji, w której kaptur stanowi oddzielny element. Jest to forma, która zapewnia dużą i wygodną przestrzeń, a jednocześnie dzięki swojej prostocie pozwala na zachowanie bardzo niskiej wagi konstrukcji.

Bez strat na suwaku
Na komfort termiczny w śpiworze BAZ składa się szereg rozwiązań. Jednym z nich jest oczywiście sam kształt śpiwora. Jednak nie tylko on odpowiada za komfort. Bardzo ważnym rozwiązaniem jest przesunięcie suwaka na krawędź powyżej głowy. Jego lokacja oraz pionowo wypuszczone z góry listwy z Climashieldu sprawiły, że praktycznie do zera udało się w nim zredukować straty ciepła w obrębie suwaka. Potwierdziły to testy z kamerą termowizyjną w komorze kriogenicznej, w której temperatura wahała się między – 60 a-150 stopni – byłem tam i potwierdzam w stu procentach powyższą tezę.

Ważnym rozwiązaniem dla komfortu termicznego jest system przebudowanych strefowo komór. Większość przestrzeni konstrukcyjnej śpiwora BAZ stanowią klasyczne komory H-kształtne. Jednak w dwóch strefach kluczowych dla termoregulacji człowieka zastosowano dodatkowe rozwiązania konstrukcyjne. W okolicy głowy znajdują się trzy przebudowane komory, które dzięki zmienionemu kształtowi chronią głowę z obu boków i od strony szyi tworząc nieregularny kołnierz. Jest to bardzo istotne rozwiązanie przy tak obszernym kapturze i braku tradycyjnego kołnierza. Druga strefa, w której zmieniono konstrukcję komór, jest obręb klatki, która jest obszarem kluczowym dla naszej termoregulacji. Producent dodał tam dodatkową warstwę komór, tworząc konstrukcję krzyżową.

Całokształt rozwiązań poprawiających termikę dopełnia wysoki, zewnętrzny kołnierz z Climashieldu. Ściągacz natomiast pozwala na regulację obwodu, a co za tym idzie temperatury. Jednak dzięki sztywnej konstrukcji, którą zapewnia Climashield, kołnierz ogranicza straty ciepła nawet, gdy jest całkowicie otwarty. Dodatkowo regulacje temperatury umożliwia suwak w denku. Wentylacja w stopach to jeden ze skuteczniejszych sposobów na wypuszczenie części ciepła. Suwak jest osłonięty listwą z Climashiedlu w identyczny sposób, jak zamek główny. Dzięki temu nie przyczynia się do strat ciepła.

Hybrydowa skorupa
Bardzo ważnym elementem śpiwora BAZ jest hybrydowa skorupa. Podczas każdej wyprawy wilgoć jest bardzo poważnym problemem. Osłonięcie całego śpiwora membraną znacznie zmniejsza jego oddychalność, co przy dłuższych wyjazdach utrudnia suszenie. Dlatego membraną osłonięto kluczowe miejsca – głowę, stopy i spód śpiwora. Są przestrzenie styku, które są najbardziej narażone na kontakt z wodą. Duża powierzchnia od frontu wykonana jest z lekkiej i bardzo dobrze oddychającej tkaniny PEREX QUANTUM. Takie połączenie pozwala na bardzo dobre zarządzanie wilgocią.

Suwak
Unikalne umiejscowienie suwaka przekłada się nie tylko na korzyści termiczne. Dwie maszynki umiejscowione są na końcach suwaka. Po ich odsunięciu z łatwością można uwolnić ręce. Dzięki temu nie wychodząc ze śpiwora można gotować, trzymać telefon i wykonywać inne czynności. Po otwarciu całego zamka bardzo łatwo jest wejść do śpiwora. A w cieplejszych warunkach można w wygodny sposób leżeć z nie przykrytą klatką.

Detale
Całość dopełniają detale. Dwie kieszenie zapinane na suwak umiejscowiliśmy po bokach klatki tak, żeby ich ciężar nie przeszkadzał podczas snu. Przy kieszeni znajduje się odblaskowa naszywka z logotypem producenta, która pomoże w jej odnalezieniu. Regulację otworu kaptura wyprowadzono do środka, dzięki czemu nie trzeba wyciągać rąk na zewnątrz by z niej korzystać. Na nadmiar ściągacza producent przewidział specjalną kieszonkę na gumkę. BAZ1 posiada nakładkę YKK zapobiegającą wcinaniu się. Suwak wyposażony jest w dwustronne nie stopujące maszynki, które ułatwiają rozpinanie się. Przy każdym suwaku znajduje się biało czarny sznurek od polskiego producenta.

Fot. Aura by Yeti

Ciekawe linki:
JAK DOBRAĆ ODPOWIEDNI ŚPIWÓR?
WIĘCEJ O PROJEKCIE HOLOS
ŚPIWÓR BAZ 1

AUTOR: PIOTR MARCZEWSKI

Nasz ekspert w zakresie hipotermii, ekstremalny mors. Jego rekord życiowy to 2 godz. w wodzie o temperaturze 2stC oraz pozytywnie zaliczony test w akcji „Oswajamy Mróz” w styczniu 2019 – wszedł do wody o temperaturze 0,14 st.C dwanaście razy po 10 minut w ciągu 12 godzin, spędzając łącznie w przeręblu dwie godziny. Trening przeprowadził nic nie jedząc i nie dostarczając żadnych innych kalorii do ogrzania organizmu. W kwietniu 2019 roku podczas „Bike Ekspo” spędził w komorze -100 st.C (pulsacyjnie -150 st.C) 6 i pół godziny stojąc! – asekurując wielokrotnego rekordzistę Guinnessa Valerjana Romanovskiego podczas bicia kolejnego rekordu. Rekordzista Guinnessa z 2019 roku w morsowaniu sztafetowym. Człowiek, który przeżył w Jakuckich mrozach sięgających -60 stopni Celsjusza kilka dób, walcząc z odwodnieniem, własnymi słabościami i dziką naturą, pokonując przy okazji odcinek prawie 160 kilometrów po drodze Kołymskiej, w najzimniejszym miejscu na ziemi. Człowiek, który przeżył randkę z hipotermią w 2020 roku poddając się dwukrotnie stanowi wychłodzenia organizmu w ciągu dwóch dni w celach naukowych.