Czas próby i 100% survivalu

Data dodania: 12 lutego 2020   |  Ilość komentarzy: 1   |  Kategorie: Blog, Ekstremalne warunki, Survival, Szkolenie

Jakucja. Surowy i nieprzyjazny dla człowieka klimat. Temperatury dochodzące do minus sześćdziesięciu pięciu stopni Celsjusza.  Tutaj natura wręcz w błyskawicznym tempie weryfikuje każde zaniedbanie i każdy błąd. Problemy z godziny na godzinę zaczynają stopniowo narastać – głównie dlatego, że większość sprzętu po prostu nie działa w tak niskich temperaturach. To Twój czas – jeśli jednak nie podejmiesz właściwej decyzji, zostaniesz z niej natychmiast rozliczony i wiedz, że od tragedii dzieli Cię tylko krok.

To będzie wpis o tym, że to czego uczymy, może faktycznie drogi czytelniku zmienić Twoje położenie nawet w najtrudniejszej niekiedy beznadziejnej sytuacji, na Twoją korzyść, dając Ci szansę na przeżycie i wyjście z prawie każdej opresji cało.

Wiem coś o tym. Podjąłem bowiem próbę samotnego marszu oraz bytowania, bez ogniska oraz żadnych zewnętrznych źródeł ciepła takich jak ogrzewcze chemiczne czy też butle z gazem lub na paliwo stałe… Przez kilka dób byłem całkiem sam w najzimniejszym miejscu na ziemi.

Stój. Myśl. Obserwuj. Planuj.

Procedury. Niektórzy ich nienawidzą inni wręcz kochają. Nieodzowny element we wszystkich trudnych zawodach, bezcenny w survivalu. Przyznać muszę, że kiedyś nie byłem ich fanem. Dziś wiem, że w sytuacji ekstremalnej, kiedy nie czujesz gruntu pod stopami, gdy wszystko się wali, to one właśnie pomagają wyjść z trudnej sytuacji. Na naszych szkoleniach psychologia przetrwania nie bez powodu stanowi podstawowy element. Dlaczego? – bowiem to on właśnie decyduje o tym w jakim stopniu poradzisz sobie w sytuacji zagrożenia życia. Procedury S.T.O.P i P.L.A.N, na które kładziemy tak duży nacisk sprawdziły się w stu procentach w trudnych dla mnie momentach – to dzięki nim nawet na chwilę nie straciłem kontroli, będąc świadomym wszystkiego, co się wokół mnie dzieje.

Ekstremalny mróz jest bezlitosny dla sprzętu, który notorycznie zawodzi i psuje się, sprawiając, że nie możesz na niego po prostu liczyć. Zamki pękają, elektronika siada, wszystko co posiada chociaż gram wilgoci – zamarza. To powoduje, że pojawia się element stresu i emocji – tu właśnie jest niezwykle cienka granica, a od Twojej decyzji zależy prawie wszystko. Co zrobić?

PO PIERWSZE: STÓJ. Zatrzymaj się na chwilę, weź łyk wody, uspokój myśli – to moment w którym nie możesz dopuścić aby emocje wzięły górę.

PO DRUGIE: MYŚL. To bardzo trudne, szczególnie kiedy wszystko wokół się sypie – jest to jednak bardzo ważny moment. Działanie na ślepo nigdy nie kończy się dobrze, tylko trzeźwe myślenie powoduje, że podejmiesz dobrą i słuszną decyzję.

PO TRZECIE: OBSERWUJ. Natura daje nam bardzo dużo możliwości i jeszcze więcej szans na wykorzystanie tego, co nam oferuje. Obserwacja tego, co nas otacza i co możemy wykorzystać dla siebie w trudnym momencie jest kluczem – pytanie tylko brzmi, czy wiesz jak to wykorzystać?

PO CZWARTE: PLANUJ. Rozważ wszystkie możliwe opcje. Wyobraź sobie, że jesteś wytrawnym szachistą, który przewiduje kolejne ruchy i ich konsekwencje. Wiem, nie da się wszystkiego przewidzieć, lecz takie zachowanie powoduje, że gdy coś się wysypie jesteś mniej zaskoczony, lub nawet wstępnie na to przygotowany.

Przykład pierwszy. Brak wody i odwodnienie.

Po godzinie marszu uświadamiam sobie, że z 2000 mililitrów pozostało mi tylko około 700. Reszta zamarzła w butelkach będąc pomiędzy kolejnymi warstwami ubrań. Jestem zaskoczony, wiem, że woda jest najważniejsza, że bez niej prędzej czy później nastąpi odwodnienie. Od stanu odwodnienia zależy mój stan fizyczny i psychiczny, gdy natomiast się on pogłębi stracę kontrolę, nie będę w stanie odczuwać zimna i ciepła a to w efekcie oznacza hipotermię. Hipotermię, która w tak skrajnych temperaturach oznacza szybką śmierć.

Stój i myśl. Zatrzymuję się, przysiadam na sankach i zaczynam spokojnie analizować sytuację. Efekt moich rozmyślań? Jest źle, mam jednak i na to plan, który natychmiast wdrażam w życie. Próbuję wytopić wodę ze śniegu w specjalnych butelkach trzymanych blisko ciała. Na początku mi się to nie udaje, zmieniam miejsce ich położenia i po godzinie mam 27 ml wody. Kluczowym miejscem okazała się nogawka przy pachwinie, gdzie podczas marszu generowałem największą ilość ciepła. Potem jest już coraz lepiej. W końcu mi się udaje pozyskiwać coraz więcej wody, ponieważ do już coraz większej ilości płynu mogę dosypywać większe ilości śniegu. Do wody dodaję tabletkę mineralizującą, ponieważ jest to woda destylowana – aby przypadkiem nie wypłukała ze mnie cennych minerałów i witamin.

Obserwacja. Jak zachowuje się moje ciało? Jaki jest kolor moczu? Czy skóra jest sprężysta? Czy mam inne znane mi objawy odwodnienia? Czy ilość wody, którą uzyskuję ze śniegu jest wystarczająca? Czy poprawia się mój stan fizyczny? Czy obecne odwodnienie wpłynęło na odczucie zimna i ciepła? – te i wiele innych pytań kołacze mi się w głowie. Od odpowiedzi na nie zależy co dalej zrobię, jaką decyzję podejmę.

Planowanie. Jeśli zajdzie taka potrzeba wdrożę plan awaryjny, który przygotowałem i na taką okoliczność. Wiem, że nie mogę dopuścić do skrajnego odwodnienia. Zawsze mogę rozpalić ognisko lub uruchomić kuchenkę na paliwo stałe, którą pożyczyłem od Konrada. Zarówno przy sobie jak i w wyposażeniu na saniach mam swoje EDC survivalowe, w którym sprzęt do rozpalania ognia jest podstawowym elementem. W każdym ze źródeł mam przynajmniej 4 odrębne narzędzia do jego uzyskania – a miejsca są trzy – na saniach, w prawej kieszeni spodni i po lewej stronie klatki piersiowej blisko ciała.

Pamiętaj: człowiekowi przygotowanemu nic się nie wydarzy.

Przykład drugi. Kontuzja.

Chcąc oszczędzać energię i światło podczas nocnego marszu, idę bez latarki. Widzę w miarę dobrze, po trzydziestu minutach marszu widzę kontury większości przeszkód, rozpoznaje drzewa, krzewy, wyraźnie widzę drogę po której podążam. Nie widzę jednak tego, co jest pod śniegiem – a jest tam lód. W pewnym momencie upadam a dźwięk przypomina zrzucony z ciężarówki worek z ziemniakami. Wstaję z trudem z olbrzymim bólem kolana.

Stój i myśl. Siadam znów na saniach. Wiem, że w lewej kieszeni Wolfhounda mam zestaw leków, który otrzymałem tuz przed wyjściem od ratowników z Medyk Rescue Team. Są tam tylko 3 opcje: D – ból, T – wielki ból i G – gorączka. Co odczuwam? W mojej skali jest to coś pomiędzy D i T – czyli bólem i wielkim bólem. Przypominam sobie jednak słowa Tomka Kutyckiego, który wręczając mi w Ojmiakonie ten zestaw wyraźnie zaznaczył, że wzięcie którejkolwiek piguły może zaburzyć moje odczuwanie zimna, co może w dłuższej perspektywie grozić odmrożeniem, o którym dowiem się pewnie dopiero po fakcie.

Obserwacja. Trasa jest w miarę prosta. Jest mało podejść, a takich miejsc jak to, które spowodowało mój uraz jest niewiele. Mam blisko ciała dwa powerbanki oraz dwie latarki ładowane na USB plus kilka zapasowych akumulatorów – energii mi więc nie zabraknie aby oświetlić trasę. Mam tabletki, które mogą złagodzić ból. Mam jedzenie, żele energetyczne i spory zapas energii.

Planowanie. Po powyższej analizie podejmuję decyzję, że idę bez tabletek. Po ich wzięciu byłoby zbyt wiele zmiennych, które mogłyby zaburzyć odczuwanie ciepła i zimna, doprowadzić do hipotermii i odmrożeń. Najważniejsza jest kontrola sytuacji i swojego stanu zdrowia. Ból nogi to jeszcze nic wielkiego – może przejdzie po odpoczynku, który i tak zbliża się wielkimi krokami. Poza tym ból, to tylko stan umysłu. Jeśli to nie zadziała sięgnę po tabletki a w razie awarii wezwę ekipę Medyk Rescue Team przez InReach’a. Postanawiam walczyć. Okazuje się, że decyzja była słuszna – ból rozchodziłem – bo zrobiłem jeszcze ponad dwadzieścia kilometrów przed snem a po przespanej nocy, noga jest w zasadzie jak nowa.

Było tego więcej. To tylko dwie z kilkunastu sytuacji, w których zastosowałem te niezwykle skuteczne procedury i wykorzystałem podstawową wiedzę, którą przekazujemy na szkoleniach.

Samotne noce.

Od tego jak spędzisz noc zależy w zasadzie wszystko. Nie możesz dopuścić do wychłodzenia organizmu zarówno podczas wchodzenia i wychodzenia ze śpiwora jak i podczas samego snu. To czas Twojej regeneracji, czas na nabranie sił. Oczywiście wszystko zależy od sprzętu jakim dysponujesz, ja natomiast na wyposażeniu miałem zwykłą karimatę (te dmuchane nie nadają się do niczego w tak skrajnych temperaturach), śpiwór Aura by Yeti, jakucki śpiwór z jaka oraz awaryjnie Swagman Roll od Helikon-Tex jako docieplenie. Dlaczego wybrałem taki zestaw? Z prostego powodu – nie mogło być za łatwo, a wiem, że im trudniej, tym lepiej – to znaczy więcej się nauczę.

Za każdym razem schemat działania jest podobny. Oceniam miejsce na nocleg z punktu widzenia zagrożeń – ma być bezpieczne, ma mi zapewnić komfort termiczny bez zewnętrznych źródeł ciepła, chronić od warunków atmosferycznych – w tym wypadku tylko od wiatru. Zaczynam szykować miejsce do spania pozbywając się śniegu z podłoża, dostając się do suchej trawy. Problemem w Jakucji jest jednak fakt, że wszystko trwa kilka razy dłużej i po kilku chwilach zaczynasz czuć, że się ucieka z ciebie ciepło. Przez to masz coraz mniej czasu aby jeszcze w miarę rozgrzany wskoczyć do śpiwora. Z pomocą przychodzą więc proste ćwiczenia jak skłony, przysiady i pompki aby podnieść temperaturę ciała przed samym snem.

Kolejność warstw w których będę spał mam ułożoną już w głowie od kilku godzin. Mam też ułożone procedury chyba już na wszystko: na nocleg, na wejście do i wyjście ze śpiwora, na ogrzanie dłoni i na wiele innych sytuacji. Zaczynam przygotowania. Jakucki śpiwór stanowi pierwszą warstwę nie bez powodu – jest na tyle szeroki, że z powodzeniem mieszczą się do niego karimata, śpiwór Aury oraz ubrania, które nie mogą zamarznąć. Druga warstwa to karimata. Trzecia to bardzo ważny element – wszystko, co tylko mam pod ręką a jest miękkie i odizoluje mnie od podłoża ląduje na karimacie w miejscu gdzie będą moje pośladki, plecy i głowa. Czemu? Nie mam ogniska więc im więcej warstw ułożę pod siebie na tej wysokości tym mniej się wychłodzę, to prosta zasada, ale jakże ważna. Całość ciepła w sytuacji spadku temperatury ciała kumulowana jest w okolicach narządów wewnętrznych czyli klatki piersiowej i brzucha. Czwarta i ostatnia warstwa to puchowa AURA by YETI (z temperaturą extreme do -30 stopni Celsjusza). Ubrania, które są najbliżej ciała, rękawiczki, buty, cała elektronika oraz woda  – lądują po rozebraniu się ze mną w Aurze, rano będą ciepłe i przede wszystkim nie zamarzną na mrozie.

Nie obyło się bez problemów. Chcąc zasunąć suwak w śpiworze z jaka, który stanowi wierzchnią warstwę mojego zestawu spotyka mnie niemiła niespodzianka – suwak pęka mi w rękach. I znów wracamy do …. procedur.

Zdaję sobie sprawę, że mogę liczyć tylko na profesjonalne rozwiązanie od AURA by YETI i moje umiejętności termoregulacjne. Awaryjnie rozwijam Swagman Rolla od Helikon-Tex, Aura ląduje w środku, pozostała część zestawu pozostaje bez zmian. Chowam się cały do Aury, zaciągam kaptur a otwór, przez który wpada lodowate powietrze zatykam rękawiczką. Wiem, że ryzykuję zamarzniętym zamkiem w moim śpiworze, wiem też, że nie ma to większego znaczenia, Aura ma chyba najlepsze suwaki świata, które radzą sobie i z tego typu zjawiskami. Przed snem zjadam pół tabliczki czekolady, wypijam żel energetyczny dopalam herbatnikami i suszonymi owocami aby organizmowi nie zabrakło czasem kalorii kiedy już przyjdą drżenia mięśniowe, a przyjdą na pewno…

Budzę się po ponad pięciu godzinach snu dokładnie o 5:10. Jest mi ciepło i w miarę komfortowo, biorąc pod uwagę temperaturę na zewnątrz – sięga minus sześćdziesięciu pięciu stopni. Spoglądam na termometr, który mam przy sobie – ten wskazuje w śpiworze plus dwa stopnie Celsjusza. Na sobie mam tylko Lvl1 i Lvl2 od Helikon-Tex , które sprawdziły się wyśmienicie, zatrzymując sporą ilość temperatury przy ciele. Zamek w śpiworze zamarzł tak jak się spodziewałem, lecz kilka oddechów w jego kierunku i działa już bez zarzutów.

Zarówna ta jak i pozostałe noce w Jakucji minęły szybko. Funkcjonowałem w temperaturach sięgających średnio minus sześćdziesiąt stopni Celsjusza, bez ogniska, ogrzewaczy, ciepłych napojów czy też ciepłego jedzenia. Tylko wiedza o tym jak przetrwać w tak ekstremalnych warunkach spowodowała, że wyszedłem z tego testu bez szwanku i bez odmrożeń. Wiedza na temat odwodnienia, hipotermii, wychładzania się oraz procesów wtedy zachodzących w organizmie okazała się kluczowa – tego właśnie drogi czytelniku nauczymy Cię między innymi na naszych szkoleniach. Nauczymy Cię oczywiście o wiele więcej – gdybym miał to teraz opisać, napisałbym chyba książkę i zdradził wszystkie niespodzianki, które dla Ciebie szykujemy na zajęciach. Wiem i jestem na 100 procent pewien, że to czego się dowiesz sprawdza się, przechylając w sytuacji zagrożenia życia szalę na Twoją stronę. A to dużo, bardzo dużo.

AUTOR: PIOTR MARCZEWSKI

Nasz ekspert w zakresie hipotermii, ekstremalny mors. Jego rekord życiowy to 1:30 godz. w wodzie o temperaturze 2stC oraz pozytywnie zaliczony test w akcji „Oswajamy Mróz” w styczniu 2019 – wszedł do wody o temperaturze 0,14 st.C dwanaście razy po 10 minut w ciągu 12 godzin, spędzając łącznie w przeręblu dwie godziny. Trening przeprowadził nic nie jedząc i nie dostarczając żadnych innych kalorii do ogrzania organizmu. W kwietniu 2019 roku podczas „Bike Ekspo” spędził w komorze -100 st.C (pulsacyjnie -150 st.C) 6 i pół godziny stojąc! – asekurując wielokrotnego rekordzistę Guinnessa Valerjana Romanovskiego podczas bicia kolejnego rekordu. Rekordzista Guinnessa z 2019 roku w morsowaniu sztafetowym. Człowiek, który przeżył w Jakuckich mrozach sięgających -60 stopni Celsjusza kilka dób, walcząc z odwodnieniem, własnymi słabościami i dziką naturą, pokonując przy okazji odcinek prawie 160 kilometrów po drodze Kołymskiej, w najzimniejszym miejscu na ziemi.