Projekt zrywka 350km | relacja: dzień 0 i 1

Data dodania: 24 kwietnia 2013   |  Ilość komentarzy: 0   |  Kategorie: Projekt zrywka 350km

..ile jeszcze?
…siedem minut.
..OK

Jak szybko leci czas? Ile to siedem minut? Można się zdziwić ale na jednej ławce dwa dni temu spałem równe siedem minut. Siedem minut! I czułem się później zrelaksowany. Ciężko napisać żebym był wypoczęty. Po prostu przez siedem minut czułem się jakbym spał z godzinę. Taka incepcja.

Może się to wydawać dziwne. Gdzie tam. To jest dziwne. Dziwne dla ludzi którzy nie robili takich rzeczy. Nie raz spałem po te kilka minut. A to na warcie w ZHP, w wojsku, w marszu. Najczęściej w nocy podczas jakich mocno wyczerpujących zadań.
Tutaj też zdarzyło się kilka razy.
Dlaczego?
Dlaczego zdrowi ludzie katują swoje ciało i umysł ścigając się z jakimś nieokreślonym celem?
Po co?
Takie pytanie zadał nam dziennikarz puckiej gazety po przejściu ponad 350 kilometrów. Wtedy do Helu mieliśmy jeszcze ponad 33 km. Zapytał po co to wszystko?
Dla sprawdzenia się? Dla rekordu? Dla siebie?
Prawda leży gdzieś pośrodku.
Ale opowiem o tym po kolei. Może czytając moją opowieść o maszerujących ludziach każdy będzie mógł sobie sam odpowiedzieć ;po co ?

Dzień 0 Świnoujście

Dojechać do tego miasta to komunikacyjna tragedia. Kupując bilet w PKP w Częstochowie pani w okienku powiedziała;
– ale na ten pociąg już nie ma miejsc.
– co?
– nie ma miejsc siedzących na pociąg do warszawy.
– jak to nie ma? To co mam stać pół trasy?
– no niestety.

Kurka wodna co za kraj. Mam jechać trzy godziny na stojąco w śmierdzącym przejściu. Nieźle się zaczyna. Na pewno będziemy wypoczęci na trasie. W Warszawie przesiadka. Na Zachodnim. Maurphy zaplanował żeby nic nie było do kupienia. Wszystko pozamykane. Zimno jak w psiarni.
Prawie godzina czekania.
Na szczęście w tym pociągu mamy już miejsca siedzące. Do samego Świnoujścia jedziemy sami. Czytamy książkę, naprawiamy sprzęt, gotujemy na epi gazie. Wędrowni cyganie.
Rankiem jesteśmy na miejscu. Dziwne miasto. Po trudnej nocy żołądek domaga się awaryjnego zrzutu. No to co? Restauracja pod złocistym M.

– przepraszam gdzie tutaj jest MC Donalds….chcieliśmy się wypróżnić ;-)

Zagadnięty młody człowiek wydaje się mocno zaskoczony.

– Eee tutaj nie ma Maka. Jest w Szczecinie.

Ooo kurka.

Przecież nie będziemy zasuwać do Szczecina na kupkę. Szukamy stacji. Po półgodzinie szukanie jest. Statoil. Chyba do dziś jest zamknięty po naszych odwiedzinach.
W Świnoujściu umówiliśmy się z Irkiem który zaoferował się że nas przenocuje. Byliśmy bardzo wdzięczni. Swój człowiek na obcym terenie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Niestety musieliśmy chadzać po miasteczku do godziny 17-stej czekając na Irka. Pizgało wiatrem i było zimno. Zacząłem żałować że nie zabrałem kaleson. A żona mówiła – zabierz. Najwyżej wywalisz do kosza. Cholera. Czasem żony mają rację.

Jakoś dotrwaliśmy do wieczora. Opędzlowaliśmy kolację z Irkiem w towarzystwie jego żony i hyc do łóżek. Ostatnie sprawdzanie szpeju. Rzeczy w których przyjechaliśmy zapakowaliśmy w paczkę. Po naszym wyjeździe Irek miał wysłać ją na miejsce naszego lądowania za około tydzień.
Noc była taka sobie. Łukasz mówi rano że średnio się wyspał w nowym śpiworze Cumulusa.
– co?
– jak to się nie wyspałeś?
– no zimno mi było.
– no kurka świetnie. Spał w domu i zmarzł w śpiworze który zabieramy na wędrówkę. Nieźle się zapowiada…

Rankiem ostatnie sprawdzenie szpeju. Rezygnuję z neoprenowych wkładek na kolana czego będę później żałował. Łukasz wywala kurtkę z primaloftu. Założenie jest takie że wszystko co mamy mieści się w reklamówce i nerkach. I tego się trzymamy. Nie ma tego za wiele. Same najpotrzebniejsze rzeczy. Zawsze powtarzamy że powinno się zabierać rzeczy które są niezbędne a nie takie które mogą się przydać. Tutaj mamy same najpotrzebniejsze rzeczy. Selekcja była ostra.

Na sobie mamy jeden komplet odzieży. Startujemy ubrani w prawie wszystko. W reklamówkach mamy tylko jeszcze kamizelki jako lekkie docieplenie. Ja mam szytą z podpinki do poncho a Łukasz ma kamizelkę z softshella. Dużo? Jak się później ma okazać nie za bardzo.
Dalej mam śpiwór z firmy Cumulus, 15 racji liofilizowanych, 3 czekolady, 7 żeli energetycznych, 8 batonów musli, kubek z manierką, łyżkę, składaną kuchenkę ekspedycyjną, nóż Mod 01, nóż Delica, multitool Victorinoxa, latarkę Petzla Tikka Plus, GPS Garmin Foretrex 401, zapasowe baterie do latarki oraz trzy komplety do GPSa, zestaw do szycia, małą apteczkę, 20 metrów linki 2 mm, kilka metrów paracordu, krzesiwo, zapalniczkę, dwie małe paczki chusteczek nawilżanych, 6 paczek chusteczek higienicznych, tabletki do oczyszczania wody, okulary przeciwsłoneczne, zapasowe skarpety, apteczkę, tarpa z dwoma szpilkami i gumami i kilka innych dupereli. Pełna lista będzie na końcu. Dla jednych będzie to minimalizm a inni do końca naszego rajdu będą dywagować że za dużo zabraliśmy i to nie minimalizm. Taaaa jasne. Uwierzę komuś kto spakuje się w reklamówkę i przejdzie 390 km. Napisać w przestrzeni internetu potrafi każdy…

Dzień 1. Świnoujście – Łukęcin dystans 37 km

Irek wywozi nas rano na miejsce startu. Zaraz obok nowego falochronu wybudowanego przy także nowym gazoporcie. Cyk, cyk Irek robi nam kilka zdjęć. Dziękujemy za gościnę i pomoc i zostajemy sami. Wieje. Kurka wieje nie w tą stronę. Dobrze że przynajmniej świeci słońce. Cofamy się w las. Ostatnie cywilizowane śniadanie. Kupiliśmy bułeczki, kiełbaskę, colę, serek. Łykamy witaminy, magnez. Siedzimy i dłubiemy w nosie.
– Ty, ale jak to nie to miejsce?
– cholera sądzisz że nam nie zaliczą przejścia jak wystartujemy z innego falochronu?
– fuck …

Wracamy przez budowę szukając starego falochronu chroniącego port. Dwa kilometry dalej znajdujemy miejsce startu. Cykamy zdjęcie …. i start. Punktualnie o 12. poszły konie po betonie.

Początek zawsze jest prosty i fajny. Gadka szmatka. Dopiero po 8 km reklamówka zaczyna ciążyć w ręce niemiłosiernie. Kurka kto wpadł na ten pomysł? Jak przejść dziennie 40 km z reklamówką w łapie. Mamy w niej około 5 kg rzeczy. Wrzyna się w dłoń, obija się o uda, kolana. Ja wiąże sobie ją na szalu legii cudzoziemskiej i przewieszam na skos przez ramię. Łukasz kombinuje. Niesie z przodu/ przywiązuje sznurkiem do ciała. Wygląda komicznie. Po godzinie zauważyłem że puchnie mi dłoń. To przez reklamówkę. Szal blokuje dopływ krwi. Trzeba zmienić stronę. Reklamówka obija się o uda, wrzyna się w bark. Łukasz nadal kombinuje. Idziemy. Mijamy Międzyzdroje. Na razie zero przystanków. Tylko takie krótkie żeby czasem coś poprawić. Podczas marszu na plaży znajdujemy kawałek sieci. Wycinamy z niej grubą linkę. Dla każdego jest prawie dwa metry. Przyda się. Pierwszy przystanek po 20 km za Międzyzdrojami. Uff. Słonko, okularki. Pełen luz. No może gdyby nie ta siata…
Po kolejnych 6 km ręce opadają. Przeszliśmy ponad 25 km z reklamówką i nie widzimy możliwości przejścia wygodnie z nią dalej. Cholera. Wiedzieliśmy że tak się skończy. Nie ma fizycznej możliwości przejść 350 km z reklamówką w łapie. Ale nikt nie powie że nie próbowaliśmy.

Znajdujemy na plaży kawał drzewa który spadł z klifu. Pierwszy raz na tym wyjeździe przydaje się piłka w toolu Victorinoxa a przyda się jeszcze kilka razy. W kilka minut każdy z nas ma wycięte po trzy patyki z których zmajstrujemy traperski plecak jakiego używali ludzie gór. Wiążemy linką kijki i zawieszamy na ramie nasze reklamówki. Łukasz mocuje je za pomocą sznurka ja wykorzystuję gumę do naciągania tarpa. Za szelki robią linii z sieci. U mnie niestety brakło kilkunastu centymetrów więc jedna szelka musiała zostać zastąpiona szalem.

Oooooo kurka. Jaka wygoda. Teraz maszerując nie musisz nic trzymać w dłoniach. Kosmos. Naprawdę olbrzymia różnica. Niestety już nie przyspieszymy. Wymęczyły nas te reklamówki. Do tego zrobiło się zimno i ciemno. Idziemy prawie do północy. Schodzimy z plaży ścieżką w las. Pierwszy obóz rozbijamy kilkanaście metrów od drogi. Na kolację po liofilizacjie. Nie licząc banana który został nam ze śniadania i batonika to pierwszy posiłek. Woda szybko się gotuje na świerkowym drzewie. Kilka minut i leżymy w śpiworach. To ma być pierwsza noc od której ma zacząć się moje nowe postanowienie. Postanowienie zabieranie pełnej karimaty. Kto nie sypia w lesie ten nie wie jak ważna jest izolacja od ziemi. Aby wypocząc trzeba się wyspać. A jak tutaj się wyspać kiedy ciągnie do ziemi jak cholera? Śpimy na foliach NRC na to idzie karaimata która chroni nerki i tyłek. Pod nogi kładziemy kurtki. Softa Helikona i czarne przeciwdeszczowe nieoddychające kondony z Decathlona. Ale mimo to pizga od ziemi strasznie.
Rano budzi nas chrumkanie. Dzik przyszedł sprawdzić co tam mieliśmy na kolację.

Jutro dzień drugi ;-)