Test butów Helikon Mojave Desert

Data dodania: 20 czerwca 2013   |  Ilość komentarzy: 15   |  Kategorie: Wyposażenie

Skąd pomysł na coś takiego? Jak wpadliśmy na to żeby zabrać ze sobą nowe buty na marsz na dystansie 120 km. Termin marszu był ustalony dawno temu. Wtedy nawet nikt nie wiedział że w ofercie Helikona pojawią się buty. Czas marszu się zbliżał a my nawet się do niego nie przygotowywaliśmy. Po doświadczeniach z marszem wzdłuż wybrzeża wiedzieliśmy że generalnie marsz to stan umysłu. Więc po co przygotowania. Trzeba było się tylko spakować i byliśmy gotowi.

Z kilku par butów do marszu wybrałem Salewy w których byłem nad morzem. To niski but podejściowy który zaskoczył mnie swoją lekkością i wygodą. Nic nie mogło się równać z możliwościami tego modelu. A najważniejsze jest to że już znałem jego możliwości.

Moje plany rozwiały się gdy zaczęliśmy rozmawiać z firmą Helikon. Od wspominanego już tutaj marszu wybrzeżem żyjemy z tą firmą w dobrej komitywie. Dostaliśmy od nich kurtki a teraz rozmawialiśmy na temat ubrań na szkolenia. Jako że zużywalność odzieży w naszych leśnych szkoleniach jest duża udało nam się „załatwić” kilka nowych kompletów odzieży. I jakoś przy okazji przeglądając ofertę wypatrzyliśmy nowe buty-Mojave.

Nie powiem też się zdziwiliśmy. Helikon nigdy nie był znany z tej strony. Buty ? W Helikonie ? To żart?

Nie. To nie był żart. Zastanawiając się jak tutaj sobie zniszczyć zdrowie i życie, sam zaproponowałem że przetestujemy te nowe cudeńka na dystansie 120 km.

Tak. Nikt źle nie przeczytał.

Sam to zaproponowałem.

Wiem że połowa nie uwierzy. Ale co tam. A dlaczego sam? Lubię wyzwania, lubię nowe rzeczy, lubię testować i sprawdzać produkty które ktoś sobie wymyślił a ja lubię sprowadzić go na ziemię. Po prostu nie ma to jak samemu coś sprawdzić. To taka reakcja bullshit. Jak coś działa to ok jak nie to jest do du…

A że buty były nowe? I od razu na taki dystans? Panie i Panowie. Niestety dla wszystkich niedowiarków, kiedyś takie rzeczy też się robiło. Pochodzę jeszcze z czasów gdy dobry but wojskowy to było coś. Gdy ktoś w mojej drużynie harcerskiej (początek lat 90-tych) miał opinacze to ten gość był kimś. Dzisiaj nazwalibyśmy go lanserem i gadżeciarzem. To tak jakby dziś założyć najnowsze Merrele czy Asolo prosto z Navy Seals. Tyle że z tamtych opinaczy nie raz wylewano krew. Sam pamiętam takie odciski i otarcia że zagryzałem zęby aby nie płakać. A tylko dlatego że jakby ktoś zobaczył to w ich oczach byłbym „cieniasem”

Fakt że dziś coś takiego wydaje się mocno dziwne ale niestety tak było. Załatwiłeś buty? Są za duże? Sorry. Za małe? Jeszcze bardziej sorry.

I jak się takie buty należało rozchodzić? Jak to się ładnie mówi w Specnazie; rozpoznanie bojem. Albo drugie przysłowie wojskowe; to nie but ma się dopasować do nogi tylko noga do buta ;-)

Najprostszą metodą najszybszego dopasowania buta do nogi było zmoczenie go całego i chodzenie w nim tak długo aż wyschnie nam na nodze. Wtedy skóra dopasuje się do ruchów stopy i tak już zostanie.

Stosowałem tą technikę praktycznie w każdych butach. To jest tak stara metoda że aż zapomniana. Kowboje sikali nawet do swoich buciorów aby dopasować je do stopy. A to był dopiero kawał skóry. A dlaczego sikali? No bo szkoda wody na prerii.

To dlaczego zdecydowałem się zabrać nowe buty na marsz 120 km?

Bo znam swoje stopy.

Bo wiem jak przygotować buty do marszu w jeden dzień

Bo znam siebie i wiem że płakałbym ale szedł bym dalej

Bo chciałem pokazać dyletantom że można

Bo liczyłem na to że Helikon nie spierniczy sprawy

A bo tak!

Buty dostałem o godzinie 13 dzień przed marszem. Dwie pary na wypadek złego rozmiaru. Niestety na moją nogę pasował model ze wstawkami w Multicamie. Dla mnie połączenie praktycznie całego buta z małą wstawką z cordury w kamuflażu jest trochę dziwne. Za mało żeby maskować i jednocześnie za dużo żeby mogło to dobrze oddychać. Na szczęście okazało się że nie wpływa to na oddychalność a kwestia kamuflażu na bucie jest osobista sprawą. Jednemu się podoba drugiemu średnio. Ja wolałbym wersję całą w Coyote.

Pierwsza przymiarka pokazuje że rozmiarówka jest Polska. Noszę 45 rozmiar lub czasem 44,5 i to się zgadza. Salewy ma 45. Amerykańska rozmiarówka jest trochę skopana. Noszę 10,5 R a tutaj w Helikonie mam 11. Niestety tak jest we wszystkich butach. Trzeba mierzyć. Nawet Danery amerykańskie wprowadziły mnie w błąd więc tutaj nie ma co wypisywać na temat rozmiarów. Mierzyć i tyle.

But jest szeroki w palcach. To chyba drugi tak wygodny but na szerokość jaki mam. To dobrze. Mamy trochę miejsca na palce, co się za często nie zdarza. Podnosi to komfort.

Sznurowanie zaczyna się standardowo na początku podbicia. Na początku przelotki a później haczyki. Sznurówka jest dobrej jakości , zbliżona fakturą do paracordu ale lekko rozciągliwa i cieńsza. Nie rozwiązywała się i nie byłą z nią problemów.

But jest wysoki. Nawet bardzo. To coś w granicach 9 cali. Czyli standardowy but wojskowy. Dla mnie trochę za dużo. Haczyki łatwo łapią sznurówkę ale moim zdaniem są minimalnie za duże. Nie jest to jakiś problem ale wołałabym mniejsze.

Podeszwa została wykonana z oryginalnego Vibramu w jakiejś nowej formie. Nie znam tego wzoru ale jedno można o nim powiedzieć. Trzyma drogę pewnie i mocno. Łaziłem w nich chwilę po skałach (nie malutkich kamieniach, tylko zjeżdżałem na linie z 13 metrowej skały) zaraz po założeniu. Buty się nie ślizgają. Guma jest miękka a fantazyjny kształt powoduje dobrą pracę na asfalcie, skale oraz błocie. Dodatkowo podeszwa jest dosyć miękka przez co czuć większość podłoża na naszej trasie. To akurat uważam za zaletę. Wraz z wkładką ta miękka podeszwa zapewnia całkiem dobrą amortyzację.

Przed samym marszem wlałem do buta po kilka litrów wody celem całkowitego ich nasiąknięcia. Żaden producent tego nie zaleca. Tutaj jest tak samo. Mojave są klejone i wilgoć może przyczynić się do rozklejania się buta, ale robiłem tak i w Hitekach i w adidasach i innych wynalazkach. Zresztą trochę wody jeszcze nikomu nie zaszkodziło. But i tak będzie mokry jak będę w nim chodził w czasie deszczu bo jest z nubuku więc czym się martwić?

Namoczyłem, wylałem wodę i chodziłem w nich tak długo aż wymieniając skarpety (łącznie cztery pary) but wysechł na nogach. Był rozchodzony i dopasowany.

Na drugi dzień o 18 00 startowaliśmy z dworca PKP w Częstochowie.

Buty miałem na sobie od rana. Na marsz zabrałem łącznie dwie pary skarpet oraz zasypkę do stóp. Żadnego plastra czy innych specyfików. Przestałem wierzyć w medycynę ;-) Ale plaster się czasem przydaje.

No to start.

Idzie się łatwo i wygodnie. Czuć podłoże, bieżnik trzyma się na błocie i piachu. Ładnie się wygina. Żadnego dyskomfortu. Po pierwszych piętnastu kilometrach zaczynam czuć prawą kostkę. To cordura (impregnowana) zaczyna się ocierać o moje ciało. Technika na takie rzeczy jest taka (zresztą na wszystkie problemy w marszu);

-starać się ocenić rodzaj „problemu” i co z niego może wyniknąć

-starać się zapomnieć o nim i skierować myśli zupełnie gdzie indziej

-jeśli problem się nasila to ściągamy buta i sprawdzamy o co kaman?

-kleimy plaster na otarcie, bąble przebijamy, wyciskamy i kleimy plaster.

-możemy zmienić skarpetę

-możemy ściągnąć skarpetę, wytrzepać wszystko, pomoczyć (umyć stopę) i założyć z powrotem

-możemy wykonać te wszystkie czynności po kolei

-idziemy dalej

W moim przypadku wystarczyło zapomnieć o kostce. Problem sam się rozwiązał trzy kilometry dalej. But przegrał walkę i dopasował się do stopy.

Po 40 kilometrze zmoczyłem buty w porannej rosie.

Na 50 kilometrze bolą nas wszystkich już mocno stopy. Jest to efekt olbrzymiego nacisku na małej powierzchni. Ja ważę 100 kg i ta cała masa spotkała się kilkadziesiąt tysięcy razy z wkładką w bucie. Zero obtarć, zero krwi, zero problemów. Jednak każde zatrzymanie a później start to chwila bólu. Na szczecie obok mnie mają te samem problemy chłopaki w butach podejściowych. Czyli to nie wina buta.

Teraz już idziemy w 5 osób. Przed 50-tym kilometrem opuściły nas trzy osoby.

Na 60 kilometrze znajduje się przymusowy postój. Po co? Bo ostatnim razem jak maszerowaliśmy na dystansie 100km za łatwo nam poszło i zastanawialiśmy się jak tutaj jeszcze bardziej się sprawdzić i upodlić. Przymusowy postój wcale nie jest dobry. Stopy wcale nie odpoczą w cztery godziny a ty się nie wyśpisz. Gorzej bo stawy się zastoją, kwas mlekowy zacznie robić swoje i późniejszy start będzie trudny.

Na 60 kilometrze opuszcza nas kolejna osoba. Jest już na tylko czterech.

Jemy, śpimy, masujemy stopy, zmieniamy skarpetki, smarujemy się sudocremem. Słowem pit-stop dla pielgrzymów.

Ja musiałem zakręcić bandaż na kolano gdyż stare stłuczenie się odezwało po 55 kilometrze i było mi je zginać. Na szczęście tylko kolano i obtarta pachwina to były jedyne straty na pierwszym kółku.

Wstajemy i zaczynamy kolejny etap. 60 kilometrów przejdzie prawie każdy. To stan umysłu. Owszem gdy źle dobierzemy obuwie, weźmiemy za ciężki plecak lub nigdy nie chodziliśmy to będzie nam bardzo trudno. Osoby które wcześniej zrezygnowały popełniły jakieś drobne błędy które się później na nich zemściły. Tutaj każdy jest zwycięzcą. Każdy ma swój Mt Everest. Mnie 60 km było mało. Nie żebym nie cierpiał czy mnie nic nie bolało. Ale w żaden sposób nie można było doczepić się do butów. Robiły robotę.

Idziemy kolejne koło. Teraz kilometry się tak strasznie wleką. Powoli dobijamy do 70. jest strasznie duszno i gorąco. But na szczęście nie ma za dużo wyściółek czy wkładek. Nubuk, pózniej lekka pianka, cool max i siateczka od strony stopy. Na szczęście. Oddychalność jest znośna. Znośna bo w tym upale nie da się tego tak sprawdzić. Pot leje się po plecach i kapie z czapki. Ale mimo to w bucie nie ma bagna. Normalnie przy takiej ilości wilgoci w bucie mógłbym nabawić się odparzeń. Nic takiego nie miało miejsca.

Na 80 kilometrze musiałem rozsznurować buta. Zabiła mnie skarpeta. Miała taką gumkę która tak mnie zaczęła teraz cisnąć że myślałem że oszaleję. Vick zaproponował żeby ja rozciąć. Spojrzałem na jego stopy. Miał to samo. Upał i ilość kilometrów spowodowały że miałem fioletowe łydki. Na szczęście miałem krótkie spodenki. Ktoś tam śmiał się że w wysokich butach i krótkich spodenkach nie wygląda się wyjściowo.

Jak coś jest głupie a działa to nie jest głupie.

Myślę że w długich gaciach bym oszalał. Owszem przed świtem i o zmierzchu komary chciały mnie zeżreć całego, ale wypadkowa wad i zalet przeważyła i zabrałem krótkie gacie.

Przez to też po poluzowaniu sznurowanie do buta zaczął mi się dostawać piasek. Wiecie co znaczy trochę piasku w bucie podczas marszu?

Na szczęście jakoś udało mi się uniknąć problemów. Nie wiem w jaki sposób? Może BÓG cordury i kydexu czuwał nade mną ?

Nie wiem. Na takim dystansie nie myśli się już jakoś specjalnie trzeźwo ;-)

Dochodzimy do 90 kilometra. Postanowiłem opłukać stopy. To zawsze poprawia krążenie i likwiduje obrzęk stopy. But tutaj nie ma żadnego znaczenia. Jak dało się przejść 90 kilometrów bez żadnej awarii to to jest dobre narzędzie. Ale stopa niezależnie w co jest ubrana musi odpocząć. Zmieniamy skarpety, sypiemy talk. Ja w rozciętej butelce moczę stopy i myję jajka. Trzeba sobie radzić.

Do Olsztyna idziemy nawet szybko. Średnia 4,8 km/h. Kilometry mijają jeden za drugim. Taki drugi oddech. Na rynek wchodzimy późno w nocy. Każdy marzy żeby zatrzymać się i złapać trochę snu. Myśląc trochę mamy na myśli 10-12 minut. To druga noc którą maszerujemy więc zaczyna nam się trochę pierniczyć w głowach. Zalegamy na ławkach i śpimy owinięci ponchami.

Tutaj na 105 kilometrze opuszcza nas kolejny uczestnik. Ma siłę i energię ale niestety życie nakazuje mu być zwartym i gotowym za kilka godzin w pracy. Przeliczył się z czasem.

Nasz start można nazwać „Zombie walking”. Idziemy jak neptyki.

Start jest trudny. Ja potrzebuję z 200 metrów co najmniej żeby się rozkręcić. Chłopaki trochę mniej. Tempo mamy to samo. Teraz każdy walczy już z samym sobą. Nie ma jakiej strasznej tragedii ale jest ciężko. W tej chwili nie myślę o butach. Jeśli coś z nimi byłoby nie tak nie doszedłbym aż tutaj.

Męczymy ostatnie kilometry. Wstaje słońce. Uff. Przestały mnie żreć komary. Następnym razem zabiorę legginsy do biegania na nocy marsz.

Słońce pojawia się jak w kreskówkach. Pyk i już jest na niebie i praży niemiłosiernie. Pot leje się z tyłka. Wchodzimy na ostatnie trzy kilometry. Goły asfalt i kostka. Śmierć. Ciężko się idzie. Z nas trzech tylko ja mam wysokie buty o zacięci militarnym. Chłopaki śmigają w lekkich butach trialowych. Zazdroszczę im teraz. Gdybyśmy wszyscy mieli takie same to co innego. Nie narzekam. Ale zazdroszczę ;-)

Asfalt zabija. Jest gorąco. 120 kilometr dopada nas na przedmieściach Częstochowy. Nareszcie.

Podjeżdża Łukasz w naszym pikapie który na całym marszu robił za karetkę i logistykę.

Cyka nam ostatnie zdjęcie. To oficialne zakończenie marszu 2×60 km.

To było naprawdę duże wyzwanie.

A co na to stopy?

Nie miałem żadnych odcisków czy odparzeń. Stopa była czerwona od tysięcy uderzeń o asfalt, szuter i leśne ścieżki. Ale nie było żadnych zniszczeń. Po takim dystansie to dobrze świadczy o bucie.

W ten sam dzień po południu pojechałem z dziećmi do lasu na grilka. Może nie chodziłem za szybko ale żyłem.

No to podsumujmy te całe Mojave.

Na pewno na plus jest fakt że są bardzo lekkie. Podeszwa jest bardzo dobra. Trzyma się nawierzchni i jest agresywna. Dużo miejsca na palce też pomaga. Sznurowanie jest w porządku ale moim zdaniem but jest ciut za wysoki. Patrzę na to z punktu widzenia marszu. Jest to standardowa wysokość obuwia militarnego więc innym może pasować. Na szczęście nie ma żadnych zbędnych wyściółek, dzięki czemu but nawet dobrze oddycha. Szybko schnie. W marszu zmoczyłem go od rosy dwukrotnie tak że czułem wilgoć na palcach u stopy. Po kilku kilometrach wilgoć znikła. W środku znajdziemy także skórzany zapiętek. To na dużu plus. Normalnie zawsze znajduje się tam zwykła siateczka czy wyściółka która lubi się tam wytrzeć. W Mojave to nie zdarzy się tak szybko. Chyba nawet wcale. But łatwo i szybko się sznuruje. Trochę denerwowało mnie na początku to że haczyki są duże. Ma to swoje dobre i złe strony. Łatwo go zasznurować ale można też haczykiem o coś zaczepić.

Czy to dobry but? Przeszedłem w nich 120 kilometrów. Praktycznie non-stop. Teren był wymagający. Temperatura także. Biorąc pod uwagę że to pierwszy tego typu produkt w firmie Helikon można napisać że jest dobry. A najważniejsze że jest robiony w Polsce. Jak będzie wyglądał po roku użytkowania ? Tego nie wiemy. Jak dożyjemy to napiszemy.

PS. proszę nie porównywać ceny Mojave z innymi butami taktycznymi. A jeśli już ktoś chce t robić to wpisuje ceny prosto z cennika od dystrybutora a nie z allegro. Porównanie kradzionych butów za 300 zł z nowymi prosto z pudełka i pełną gwarancją jest bez sensu.

[nggallery id=111]