FireKnife Light My Fire

Data dodania: 10 kwietnia 2012   |  Ilość komentarzy: 6   |  Kategorie: Wyposażenie

Któż z branży survivalowo-outdoorowej nie zna firmy Light My fire? Producenta jednych z lepszych krzesiw na świecie. A kto nie zna firmy Mora? A dokładniej Morakniv?

Obie te znane w Polsce marki w zeszłym roku połączyły siły aby stworzyć wspólnie ciekawy projekt. Co może powstać przy współpracy firmy produkującej krzesiwa z firmą wytwarzającą noże ? Oczywiście że nóż z krzesiwem.

Jakiś czas temu, ciężko napisać kiedy dokładnie i kto wpadł na pomysł robienia zestawów dwóch najpotrzebniejszych przedmiotów w survivalu; noża i krzesiwa. Zanim w Polsce rozpowszechnił się internet nosiliśmy już takie zestawy ale nóż był połączony z zapałkami. Krzesiwa wtedy nie były tak rozpowszechnione. Minęło kilka lat i techniki użycia krzesiwa a przede wszystkim dostępność do takich „zabawek” znacznie wzrosła. Stąd też już blisko było do powstania trendu noszenia krzesiwa jako źródła ognia. Oczywiście dużo zależało do umiejętności użytkownika jak i samego produktu. Na nic nam krzesiwo, jak nie umiemy go użyć. Gdy już jakiś bushcraftowiec nauczył się krzesać ogień, to połączył nóż z krzesiwem tworząc taki zgrabny set. Taką survivalową, pierwszą linię wyposażenia.

Dziś można znaleźć takich produktów bardzo dużo. To bardzo dobra opcja. Bo w jednym produkcie łączymy dwie funkcje. Nie ma opcji żebyśmy zapomnieli żadnego z produktów. Ale najważniejsze że nosząc nóż ze sobą przy spodniach, mamy też od razu możliwość szybkiego rozpalenia ognia. Przy czym zwracam uwagę że noszenie krzesiwa w kieszeni spodni czy w zestawie przetrwania nie jest złe. Jest nawet poprawne! Lepiej nosić dwa lub trzy jeśli myślimy na poważnie o wyprawach gdzie od ogniska może zależeć nasze ; być albo nie być.

A co z naszym nożem Light My fire? Przede wszystkim jest to jeden z pierwszych noży które krzesiwo mają zintegrowane z rękojeścią. Takie produkty już pojawiały się na rynku ale albo ich cena była kosmiczna albo jakość wykonania taka sobie. Każdy nóż ze schowkiem w rękojeści można by tak przygotować wrzucając do środka pojemnika krzesiwo. Tyle że Light My Fire jest w założeniach trochę innym produktem.

To jest nadal ten słynny nóż MORA, który swoja konstrukcją przypomina model Companion. Nadal jest to ultra lekki nóż, który jest świetny do przenoszenia o znakomitych parametrach tnących, identycznie jak każda Mora. Bo z tego te noże są przede wszystkim znane. Ludzie je lubią dlatego że to idealny stosunek ceny do jakości.

FireKnife

Nóż miał premierę na początku 2012 roku. Zaraz po targach IWA dostaliśmy sztukę do testów. Jak za pewne wiecie noże nie mają u nas lekko. Tak samo i ten dostał niezły wycisk. Ale od razu uprzedzę pytania; nie próbowaliśmy go zniszczyć. Nie takie było zamierzenie testu. Nóż miał wrócić cały i zdrowy. Zresztą. Jaki sens jest sprawdzać wytrzymałość Mory? To nie nóż, który ma wytrzymać uderzenie nuklearne. To nóż o zupełnie innych założeniach

Przyjrzyjmy się zatem mu bliżej

Przeznaczenie

FireKnife to niewielki i bardzo lekki nóż, którego nie odłożymy gdy zaczniemy ważyć swój ekwipunek. No bo ile razy się czasem zastanawialiście nad wagą tego swojego całego szpeju? Często to idzie w dziesiątki kilogramów. Ja robię tak, że po jakimś czasie wędrówek lub wyjazdów spisuję co nosiłem i ile razy tego sprzętu używałem. Wychodzi mi zawsze jakiś wniosek. Owszem czasem są produkty których się nie używa ale trzeba nosić takie apteczka czy sprzęt do oczyszczania wody itp. Ale nóż lub narzędzia są dobrym przykładem takich przedmiotów. Wiecie jest takie stare powiedzenie: „zabieraj to co jest niezbędne a nie to co może się przydać”. Przydać to się może wszystko. Stąd zawsze siadam po wypadzie w domu i zastanawiam się co się sprawdziło a co nie i co trzeba wywalić a co kupić lub zrobić nowego. Tak też zakończyły swoją przygodę duże noże wojskowe. Jakiś czas nosiłem zawsze ze sobą Kabara, później SRK i oba po jakimś czasie lądowały przy plecaku bo były za ciężkie do noszenia non stop. Oczywiście to kwestii gustu. I cały czas pisze tutaj tylko o klasycznych wypadach survivalowo-outdoorowych. Waga noża zależna jest od jego przeznaczenia. Więc gdy wybieram się na zajęcia z zielonej taktyki to już nie ma takiego znaczenia. Wtedy tez nóż ma zupełnie inne przeznaczenie. Czyli wiemy już mniej więcej dlaczego w miarę lekki nóż jest fajny? Bo nie będzie nam przeszkadzał i wadził na pasie. Bo można go powiesić na szyi, bo nie odczujemy go w plecaku. Niestety . Jak coś jest lekkie to też mniej wytrzymałe. I tutaj Light My Fire spełnia te założenia. Ale przecież wiemy to od razu wybierając ten nóż. To nie jest narzędzie do podważania, do wyginania, do kopania. To lekki nóż i służy raczej do przemyślanej pracy na biwaku. Dlatego też nie będzie nigdy nożem przetrwania. Od razu sobie to rozgraniczmy. Każdy nóż może być nożem survivalowym. Podobno najlepszy nóż survivalowy to taki którego mamy w ręce w survivalowej sytuacji. Ale nie każdy nóż wróci z nami do domu. Czym więc jest mora LMF ? To idealny nóż outdorowy. Dla kogoś kto lubi lekkie zabawki. Dla wyznawców light backpaking. Ja wybiorę go na spływ kajakowy ale na wyprawę na koniec świata już nie. Ale to nie znaczy że komuś innemu się nie sprawdzi w takich warunkach. Wszelkiej maści buschcraftowcy też powinni być zadowoleni z tego noża.

Konstrukcja

Tak jak wcześniej napisałem FireKnife najbliżej ma do mory Companion. Kształt rękojeści jest bardzo zbliżony właśnie do tej wersji, podobnie głownia. Choć klasyczny szlif skandynawski został wzbogacony o dodatkowe wyprofilowanie na przodzie głowni które ma teoretycznie polepszać właściwości tnące, ale o tym później. Nóż ma długość 225 mm czyli w sam raz na niewielki nóż z głownią stałą. Dodając do tego wagę 94 gram mamy znakomite połączenie. Nóż nie przeszkadza i nie ciąży w wyposażeniu. Rękojeść podobnie jak najnowsze produkty Mory została oblana delikatną gumą, która polepsza ergonomię użytkowania noża. Taki nóż „klei” się do ręki i wygodniej nam się pracuje nawet jak mamy mokre lub ubrudzone dłonie. Koniec rękojeści czyli sama głowica jest jednocześnie uchwytem krzesiwa. Wyciąga się je poprzez obrót. To istotna informacja bo dwie na trzy osoby, które widziały ten nóż jako pierwsze chciało ten element po prostu wyszarpnąć. Tak działał pierwszy model ale ze względu właśnie na słabe połączenie krzesiwa z rękojeścią zmieniono ten element. Blokada krzesiwa działa mocno i raczej nie ma szans żebyśmy zgubili krzesiwo. Gdy wyjmiemy głowicę, nóż można dalej użytkować ale wyraźnie wtedy czuć że rękojeść jest za krótka. Miejsce gdzie wchodzi krzesiwo posiada trzy otwory. Jeden szeroki z prawej strony i dwa mniejsze z lewej. Te trochę fikuśne wycięcia oprócz poprawienia designu nad którym pracował Joachim Nordwall mają po prostu odprowadzać wilgoć z pojemnika. Oczywiście można by zrobić pojemnik w całości szczelny ale wtedy dochodzą nam uszczelki typu O-ring a one mogą z jakimś czasem się wykruszać. Szczególnie jeśli nie będziemy o nie dbali. Inna sprawa że krzesiwa rdzewieją. Może nie dokładnie. Nie pokrywają się rdzą ale nalotem który zżera je nawet szybciej niż gołą blachę. Jeśli wraz z wilgotnym krzesiwem w pojemniku znajdzie się trochę tlenu (a nie ma możliwości żeby się nie znalazło) to takie krzesiwo może zostać dosyć szybko zjedzone.

Głownia jest klasycznym drop-pointem ze szlifem skandynawskim. Można napisać że idealne parametry na nóż do lasu. Przy swej grubości nóż posiada bardzo dobre parametry cięcia a także wytrzymałości. Takie dwa wymagania ciężko jest czasem pogodzić. Szlif skandynawski bardzo łatwo się ostrzy. Tutaj mamy do czynienia z nierdzewną stalą Sandvik 12C27 która jest znana ze swoich bardzo dobrych parametrów. Jest w miarę łatwa do naostrzenia i w miarę długo trzyma ostrość. Mogę ją porównać do AUS 8 lub 440C ze wskazaniem właśnie na szwedzki produkt. Z tym że aby takie porównanie było idealne najlepiej mieć trzy takie same noże wykonane z trzech różnych stali. Myślę że wybór 12C27 jest dobry. Ja natomiast z przyjemnością zobaczyłbym tutaj także typową węglówkę. Byłaby jeszcze szybsza do naostrzenia ;-)

Krzesiwo

Oprócz noża innym ważnym elementem jest właśnie krzesiwo. W rękojeści FireKnife siedzi krzesiwo firmy Light My Fire zbliżone do wielkości popularnego Scouta. Ta sama grubość i długość. Jest to moim zdaniem jedno z lepszych krzesiw dostępnych obecnie na rynku. Oczywiście pod warunkiem że ktoś kto je kupi będzie potrafił się nim posłużyć. Krzesiwo daje nam mocne wysokokaloryczne iskry. Krzesiwo jest w miarę miękkie i krzesanie nie jest żadnym problemem. Duża średnica powoduje że z krzesiwa idą też duże wióry a co za tym idzie większe iskry. Takim krzesiwem bez problemu rozpalamy praktycznie każdą rozpałkę. I tutaj kolejna uwaga. PRAKTYCZNIE co nie znaczy że każdą. Używam krzesiw LMF od kilku ładnych lat. Praktycznie od czasu jak pojawiły się na polskim rynku i wiem co potrafią. Ale trzeba umieć ich używać. Bezsensowne krzesanie na kiepską rozpałkę zawsze będzie kończyć się szybkim powrotem do domu w mokrych ciuchach. Jeśli ktoś opanuje sztukę rozpalania krzesiwem to posiadając nóż LMF poradzi sobie wszędzie. Oczywiście nie pisałem tutaj o takich rozpałkach jak wata czy tampon które rozpalają się od byle iskry. Jako iskrownik została zaprojektowany grzbiet noża. Identycznie jak w wcześniej wprowadzonym modelu Mora Bushcraft. Krawędzie są niepolerowane i wykończone na 90 stopni. Aby użyć noża jako iskrownika wystarczy przyłożyć nóż pod kątem 45 stopni i mocna przeciągnąć go po krzesiwie w kierunku rozpałki. Można także trzymać nóż mocno i cofnąć krzesiwo energicznie trzymając je pod takim samym kątem. Zadziała identycznie a my będziemy mieli więcej miejsca na ruch, stąd iskry będą też większe. Zobaczcie to na filmiku jaki nakręciłem o krzesiwach. Pod sam koniec widać sposoby użycia noża jako iskrownika.

Pochwa

Mamy tutaj do czynienia z klasyczną pochwa firmy Mora. Nic specjalnego ale 100% bezpieczeństwa . Nóż nam sam nie wypadnie. Wchodzi na charakterystyczny klik do pochwy. Na dole mamy otwór do odprowadzania wody. Nóż można zawiesić na pasie za pomocą sprężystej szlufki. Szlufka ta ma dodatkowy zaczep aby podczas wyciągania noża pochwa nie wysunęła się z pasa. Jest to rozwiązanie stosowane w wielu produktach Mory i jakoś się sprawdza. Nie mniej ja wolałbym dodatkowo zabezpieczyć nóż linką. Tak też zrobiliśmy na spływie. Linka od krzesiwa została dopięta do grimlocka. Wtedy nie ma opcji aby zgubić nasz nożyk. Wiecie. Licho nie śpi.

Użytkowanie

Nóż testowaliśmy na czterech wypadach i spływie kajakowym. I dopiero na spływie tak naprawdę pokazał co potrafi. Wcześniej sprawdzał się zgodnie z oczekiwaniami. Wykonywał wszystkie prace biwakowe identycznie jak jego odpowiedniki z firmy Mora, które testowaliśmy wcześniej. Cięcie o identycznych parametrach. Ładnie struga, ładnie pracuje z drzewem. Ostrzenie patyków czy cięcie linek to takie proste rzeczy że w sumie nie ma co o nich wspominać. Batonowałem nim suszone deski aby zagotować na nich wodę w kuchence i też sobie radził bez problemu. Znaczy się; jak na nóż o takiej budowie i takiej wielości to batonowanie mu jakoś poszło. Nie spodziewałem się jakiś niesamowitych sukcesów ale nie było też żadnej porażki. Po prostu on to potrafi. Krzesanie? Bardzo fajnie i szybko. Grzbiet nadaje się do tego idealnie. Do tego w końcu został zaprojektowany. Ale właśnie na spływie nóż pokazał co potrafi. Przede wszystkim jako że był lekki to nie ciążył i nie przeszkadzał nam na kajaku. Większe fixy trafiły albo na pas albo do schowka. A wtedy ich szybkie użycie już nie było takie proste. Ja miałem na małej kieszeni na piersi zaczepiony Spyderco Delicę i ona była tez szybko dostępna. Ale…gdy wyszliśmy na brzeg a trzeba było wyciąć małe żywe drzewko na miejscu biwaku to Delica już była do tego za słaba. Szybki ruch i w rękach znalazła się Mora FireKnife. Szybko też poradziła sobie z małym drzewkiem. Trochę techniki i taki nóż radzi sobie ze wszystkim. Na kajaku była łatwo dostępna i też dzięki temu była najczęściej wykorzystywana. Inna ważna sprawa, to że gdybyśmy się wykiprowali do wody i zgubiłbym nóż to nie byłoby problemu z jego odkupieniem. Cena jaką sugeruje producent to coś koło 110-115 zł.

Jak za nóż dobrym krzesiwem to myślę że to dobra propozycja. Samo krzesiwo kosztuje około 40zł a Mora Companion około 45-50 zł. Tyle że całość mamy zgrabnie połączoną.

Uważam że FireKnif może być ciekawą alternatywą dla innych noży skandynawskich tego typu (tanie i plastikowe) i z powodzeniem poradzi sobie z 80% zadań jakie mogą nas spotkać w terenie.

Każdy znajdzie pod siebie jakiś kolor gdyż FireKnife mają byś produkowane w wersjach zielonej, czerwonej, pomarańczowej, niebieskiej oraz czarnej. Jaskrawe kolory na pewno idealnie pasują do lajtowego outdooru i powodują że upuszczony nóż szybko można zlokalizować.

Na razie nie ma informacji o możliwości dokupienia krzesiwa. Niby ma ono około 3000 użyć ale różnie to bywa. Fajnie by było gdyby pojawiła się opcja dokupienia lub wymiany krzesiwa. Wtedy taki zestaw byłby idealny. Producent mógłby także pomyśleć nad gwizdkiem. Skoro dodaje do w uchwycie do krzesiwa to czemu nie przemycić go w rękojeści lub na lince? Taki zestaw spełniałby już wtedy trzy funkcje.

Pożyjemy, zobaczymy.

Paweł Supernat

[nggallery id=66]